Nie było nas w Zakopanym od 3 lat!
Dzieci, ciąże, przeziębienia, każdy powód jest dobry aby nie jechać w góry, jednak w tym roku wymówki nie było. Wyjazd zaplanowaliśmy całkiem starannie – kombi, 2 foteliki, łóżeczko turystyczne, wózek z pompowanymi kołami, płaszcze przeciwdeszczowe, wymiana klocków hamulcowych, wcześniejsza rezerwacja … i tak dalej.
Ale od początku.
Tym wyjazdem żyliśmy od marca. Zastanawialiśmy się nad trasą, miejscem, czy dzieciaki wytzrymają – czacha dymi po prostu.
Na początek zmiana klocków w aucie. Tu wyszło kilka rzeczy które nie powinny wydarzyć się na trasie – do uszczelek jarzma dostała się woda, przez co klocki nie pracowały tak jak należy, aż w pewnym momencie przestały odbijać na tylnym kole. Krótko mówiąc felga się grzała. Trochę pracy z odrdzewiaczem, smar do tłoczków i wszystko zaczęło śmigać jak należy.
Automatyczny karmnik dla psa. Musieliśmy zostawić naszego psiaka na kilka dni więc była to konieczność. Może to banalna rzecz dla małego psa ale przy psiaku 15-20kg to nie przejdzie i nigdzie w sklepach typu „Kakadu” takich podajników nie ma. Problem: 5 dni, pies sam na podwórku, brak automatycznego podajnika. Rozwiązanie jest bardzo proste: potrzebna jest rynna, kolanko, kubełek plastikowy, sznurek, oraz sucha karma. Jeśli mamy około 100-150cm rynny, mocujemy ją pionowo tuz obok oryginalnej rynny odpływowej, zakończając wszystko kolankiem. Z góry sypiemy karmę, karma grawitacyjnie spada w dół, całość rynny przykrywamy kubełkiem aby nie doszło do zawilgocenia od góry. Gotowe.
Czy to wszystko? Tak, można jechać.
Jasne, można jechać. 2 razy wracaliśmy po zamknięciu bramy, bo zapomnieliśmy czapki i schowka doczepianego pod wózkiem. Trzeba było usiąść, przeżegnać, stopka Jezuska itd. Teraz można jechać.
Ruszyliśmy trasą: Mińsk – Góra Kalwaria – Grójec – Radom – Kielce – Kraków – Rabka Zdrój – Nowy Targ – Zakopane. Ruszyliśmy o godzinie 21.00, dzieciaki szybko usnęły, no i rozpadał się deszcz (warunki idealne po prostu). Przestało padać gdzieś w okolicach Grójca, tam też zrobiliśmy pierwszy postój w celu kontroli kół i hamulców. Pomiędzy Kielcami i Krakowem remonty, więc w nocy ryzyko pomylenia pasów i jazdy pod prąd stało się bardzo wysokie. Zmiany organizacji, rozjazdy, dzielenie pasów, szkoda gadać. W dzień wygląda to w miarę logicznie, ale w nocy, kiedy nie ma nikogo na trasie można się pogubić.
Dojechaliśmy do Zakopanego około 4.00 (czyli z postojami 7 godzin) i postanowiliśmy podziwiać wschód słońca na drodze Oswalda Balzera. To trasa na Łysą polanę i tam też pojechaliśmy. O tej porze roku nie potrzeba tu żadnych łańcuchów na koła, wystarczy nie jechać zbyt szybko bo ilość zakrętów jest dość spora a spalanie w dieslu to jakieś 10-13 l/100km. Przed godziną 5.00 byliśmy na Łysej Polanie, gdzie przywitał nas pan parkingowy i poinformował że dzień parkingu wynosi 20zł. Z tego miejsca najszybciej można dojść trasą na Morskie Oko więc to ważny punkt przystankowy dla podróżujących autem. Przez całą drogę podziwialiśmy wschód słońca, a dzieci były zachwycone widokiem Tatr o poranku. Wróciliśmy do Zakopanego a następnie do Kościeliska i do Willi Aniołówki. Nasza doba hotelowa zaczynała się od godziny 14.00 a była dopiero 7.00 więc Zuza dogadała się że zostawiamy nasze walizki pod recepcją i ruszyliśmy na Gubałówkę. Tak zaczął się nasz poranek:
Dzień 1
Około godziny 8.00 byliśmy pod Gubałówką, z wózkiem, dwójką dzieci i nie po to aby wjechać kolejką. Jeśli ktoś z was wpadł na pomysł pokonania Gubałówki wózkiem z dzieckiem to witam w klubie. Na dokładkę przypominam, że nie spaliśmy od 28 godzin i piliśmy tylko Red Bulla na dwoje. Ruszyliśmy z wózkiem pod górę.
Nasz starszy syn zaskoczył nas bardzo formą bo wyciął jak przecinak i zostawił na w tyle. Ja po 20 minutach byłem już mokry a ludzie jadący kolejką przecierali oczy kiedy widzieli mnie z wózkiem. Nawet baca pasący owce nie mógł się nadziwić co tu robi ta szalona rodzina. Później zaczęły się „schody” więc musiałem nieść wózek z dzieckiem (w sumie jakieś 30kg + graty w wózku) wtedy to po raz pierwszy nogi się pode mną ugięły. Zrobiliśmy postój ale nie dałem za wygraną. Przeszliśmy (na jak mi się wydawało) łagodniejszą stronę z polaną. Ten malutki odcinek zajął mi bardzo dużo czasu, za to mój starszy syn radośnie wchodził pod górę a potem wracał by mi pomagać. Pod koniec tej męki ludzie z radością nagrywali moje podejście i pewnie gdzieś w internecie znajdzie się moje hardcorowe podejście z wózkiem. Będzie beka ale koniec końców doszliśmy!
Po tej hardcorowym poranku ruszyliśmy do naszej noclegowi w Aniołówce i w zasadzie od razu położyliśmy się spać. Tym razem nie wykupiliśmy śniadań z tego powodu że Zuza już zaopatrzyła się w sklepie we wszelkie składniki na domowe śniadania. Każdego ranka mieliśmy więc naleśniki, jajecznice a na obiady makaron z kotletami itp.
Dzień 2
Byliśmy już wyspani i wypoczęci na wyprawę na Morskie Oko. Specjalnie na tę okazję zmontowałem własnoręcznie jeszcze przed wyjazdem dostawkę do wózka. Taka dostawka kosztuje ponad 300zł w SMYK-u natomiast ja zmontowałem podobną z kilku części z Leroy Merlin za 140zł. Potrzebujecie tylko:
Jednak po głębszej chwili namysłu, postanowiłem nie targać jeszcze kolejnego balastu i poszliśmy tylko z wózkiem. To chyba był błąd bo Oskar nie trawił prostej asfaltowej drogi. Takie proste trasy są dla niego za nudne i od razu zaczyna marudzić że bolą go nogi. Kiedy się męczył stawał na tylnej osi wózka ale i tak bez marudzenia się nie obeszło więc płacz dzieciaków musiały rekompensować nam widoczki.
Dojście do celu z dzieciakami zajęło około godziny dłużej niż przewidziany czas na znakach. Przelotnie pokropiło a po drodze oczywiście dziecko musiało się pobawić w zalegającym śniegu gdyż żadnych innych atrakcji dla siebie nie znalazł. To ważna informacja dla rodziców którzy chcą wynudzić marszem po asfalcie swoje dzieci.
Na końcu czekała już największa atrakcja dzieciaków czyli jezioro i kamienne schody.
Powrót nie należał do przyjemnych. Dzieciaki były już zmęczone i płaczące, dodatkowo rozpadał się grad i spadła temperatura. Resztką sił jakoś udało się dotrzeć do parkingu i wrócić do Aniołówki.
Dzień 3
Na ten dzień plan był inny ale nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy uderzyć w jak najmniej nudne miejsce dla 3,5 latka. Wypadło na jaskinię Mroźną w Dolinie Kościeliskiej. Po kawałku nudnej drogi dla dzieci trafiamy na kamienną i stromą ścieżkę prowadzącą do jaskini gdzie jest kasa biletowa. Zapomnijcie o wózku, zaopatrzcie się w nosidełko lub niech dzieci idą na własnych nogach. Nosidełko też nie jest idealnym rozwiązaniem ponieważ są takie chwile kiedy z nosidełkiem musiałem się zwyczajnie czołgać przy szczelinie 50-70cm brodząc po kostki w wodzie. Ze ścian kapie lub leje się woda jest wilgotno i klaustrofobicznie. Dzieci są zachwycone ale mają mokre skarpetki 😉
Gorzej jest już po wyjściu, tam przywita nas mnóstwo drewnianych schodów a dzieciaki nie lubią schodzić w dół i to przez około 15 minut. Powrót brzegiem potoku też dla dzieciaków może być nudny, za to widoki dla rodziców super.
Dzień 4
Na ten dzień postanowiliśmy uderzyć do doliny Strążyńskiej i wodospadu Siklawica.
Trasa jest lekka i ciekawa dla dzieci ponieważ idziemy pod górkę, jest trochę kamieni, mostów, potoków i kałuży. Ostatni odcinek do wodospadu to kamienne schody, więc dla dzieci jak znalazł. Najlepiej z nosidełkiem lub spacerówką bo niesienie ciężkiego wózka się nie sprawdzi.
Dzień 5
Dzień powrotu w którym Agnieszka wpadła na pomysł aby zaliczyć jeszcze kopalnię soli w Wieliczce. Zanim to jednak nastąpiło musieliśmy się jeszcze zaopatrzyć w komplet oscypków i seropodobnych wynalazków, dlatego też wstąpiliśmy do bacówki:
Po około godzinie od wyjazdu z Zakopanego byliśmy już w Krakowie. Trochę nie wierzyłem w to że uda się nam w sobotę kupić bilety ale na miejscu okazało się że bilety kupiłem od ręki a w ciągu 10 minut weszliśmy już do środka kopalni. Cóż mogę powiedzieć? Jestem pod wrażeniem dwóch sal, niestety ogólnie średnio to musi wyglądać dla naszych zagranicznych gości. Mowa tu o organizacji oraz jakimś takim ogólnym pośpiechu i fabryce wycieczkowej. Grupy się mieszają (polska grupa z zagranicznymi bez tłumacza), przewodnik nie czeka aż wszyscy usłyszą historię jaką opowiada po prostu nawija i leci dalej. W grupie o rozkładzie 90% dorosłych 10% dzieci, trzeba z dzieciakami w zasadzie biegać trzymając je na rękach i szybko zajmować dogodne miejsce bo przecież Niemcy i Francuzi nie ustępują kobiecie z dzieckiem. Nie wiem co myślą o nas Chińczycy ale kiedy na początku widzą rekonstrukcje górników a następnie krasnale i zabawkowego bazyliszka to mogą mieć wrażenie że nie znajdują się w kopalni soli a w powieści Tolkiena i za chwilę pojawi się Gandalf.
Tu kończy się nasza przygoda, po kolejnych 3 godzinach byliśmy już domu. Dzieci się wyspały my niekoniecznie 😉
Na koniec poranki jakie umilały nam wstawanie z łóżka: