3 lata czekały i się doczekały 😉
Nasze kochane rureczki z licznikiem i rzeźba hydrauliczna doczekały się maskownicy według własnego projektu.
Szukałem po sieci jakichś rozwiązań, ale generalnie poza jakimiś wycinankami na kaloryfery niewiele znalazłem. Chodziło mi o konkretne zastosowanie, czyli maskowanie, ale z dostępem do licznika i zaworów, przewiewne, ponieważ rury w lecie potrafią się „oszronić”. Ponieważ zostało mi trochę kontrłat z dachu, postanowiłem to wykorzystać do swojej maskownicy. I takim oto sposobem powstało to:
Dwie listwy są zdejmowane. Wiszą na kołkach w kształcie litery L, zapewniając dostęp do zaworów.
Konstrukcja jeszcze będzie lakierowana i przytwierdzona do ściany.
Całość jest wypoziomowana i stoi samoistnie, ale z powodu dzieciaków które z pewnością kiedyś wpadną na pomysł aby się wspinać po szczebelkach, będzie w jakiś sprytny sposób przymocowana z możliwością szybkiego zdjęcia.
I pomyśleć, że wszystko na początku wyglądało tak jak na tym zdjęciu:
Przyszedł i czas na to, aby nasza gigantyczna biblioteczka wypełniła się półkami, a może na odwrót 😉 Zanim zdecydowałem się na najprostsze rozwiązanie, musiało powstac jakieś 3 projekty minibiblioteczki w salonie i conajmniej 5 układów mebli pod i nad TV. Ostatecznie padło na półki. Nie przytłaczają, nie zajmują dużo miejsca, wymiary idealnie się zgadzały. Ok, a więc do roboty:
Układ skłąda się z 5 półek, trzech o długości 110 cm, i dwóch o długości 30cm. Dlaczego taki ? Trzy półki jedna pod drugą to jednak oklepany temat, ale krótkie półki (30cm) pomiędzy nimi wprowadzają już jakiś ciekawy element wizualny i praktyczny. Wizualny, bo mamy zachowaną symetrię i nowoczesny wzór. Praktyczny, bo oganicza ilość książek na półce, a więc zmniejsza obciążenie. Dodatkowo stanowi blokadę ksiązek z jednej strony.
No a co z telewizją ? Najchętniej zezłomowałbym telewizor i wszystko co z nim związane, ale żona musi oglądać na czymś „M jak Miłość”. Dlatego też, należało jakoś tą bezproduktywną część zaprojektować. Przede wszystkim przestrzeń – taki jest cel. Po aranżacji i tak nasłuchałem się, że zamiast tych półek powinna tu być szafka na obrusy. No cóż, to może jeszcze pionowa szafka na miotły 😛 A teraz poważnie: To przestrzeń przeznaczona na multimedia i wszystko co z nią związane, a więc płyty CD, DVD, kino domowe, TV, może jakiś wzmacniacz jak dzieciaki podrosną i głośniki. A więc kilka lat do przodu i bez upychania wszystkiego jak rumun w tobołku. Oto efekty:
Trzy półki, jeden regał LACK i mebelek pod TV. Vuala! Co prawda plazmy jeszcze nie ma, ale zestaw kryzysowy już działa. Najbardziej jest nim zainteresowany nasz syn, który już zaczął chować się do szuflad i wciskać wszelkie przyciski. Musieliśmy je niestety pozaklejać taśmą, ale i tak go to nie powstrzymało.
Generalnie pomimo mebelków, 14 calowego telewizorka i nostalgii za meblościanką, wciąż jeszcze czuje się przestrzeń. O to najbardziej chodziło, aby dom nie był magazynem, a miejscem do mieszkania.
Kolejna część białego kasztana. Finalnie w tym kolorze będzie jeszcze tylko salon 😉 Tm razem pokój na poddaszu od strony zachodniej, który poszedł wyjątkowo szybko. Żadnych kątów, zakamarków, prosta piłka.
Jak już pisałem wcześniej zdarza się, że w panelach Artens znajduję po kilka krzywych sztuk. Tym razem tylko 3 na około 8 opakowań, wiec statycznie lepiej niż ostatnio. Odpady i krzywe sztuki poszły do spalenia w kozie. Co ciekawe całkiem nieźle się palą i dość długo trzymają ciepło.
Robi się coraz przyjemniej. Czas się powoli meblować.
Powoli zabieramy się za malowanie naszego mieszkanka na dole. Do sypialni udało się wykorzystać jeszcze zeszłoroczne farby Śnieżki 😉 i trochę zgęstniały i gruzowaty Dekoral. Na szczęście kilka porządnych wymieszań załatwiło sprawę i sypialnię udało się szybko ogarnąć. Tu nauczka na przyszłość, aby nie zostawiać farb na zimę w temperaturach zbliżonych zero.
Następny w kolejce po zaszpachlowaniu kilku uszczerbków w tynku Cekolem był gabinet. Właśnie tu skończył się grunt podkładowy śnieżki, więc wlałem uniwersalny grunt do farby i wymieszałem. Część złapie się za głowę, ale kiedyś podpatrzyłem u brata budowlańca ten patent i sprawdza się 😉 Niestety farba schnie wolniej w zimowych temperaturach, więc musiałem zostawić gabinet do wyschnięcia (z warstwą podkładową) na następny weekend. W wolnym czasie zająłem się podwieszanym sufitem w łazience i uzupełnianiem ubytków w kuchni.
Sypialnia poszła dosyć gładko. Od razu pozbyłem się naklejek na szybach, które od 3 lat straszą nazwą producenta 😉 Sypialnia oślepia bielą, no i wreszcie mogłem przenieść wszystkie graty z gabinetu.
W kolejny weekend mogłem już zająć się kuchnią. Zaopatrzyłem się w świeżą dostawę podkładu Śnieżki, oraz akrylowej Eko Śnieżki i zacząłem działać. Po kilku godzinach, kiedy wszystko wyschło, zemściło się na mnie nieodkręcanie kontaktów i włączników światła 😉 ubrudzone kontakty, niedomalowane rogi … Koniec końców i tak musiałem wszystko zdjąć i przemalować jeszcze raz, a miejscami nawet zeskrobać zacieki. Ech lenistwo wyszło. Po pierwszym malowaniu uwidoczniły się ubytki od zacierania tynków (smugi i mikro wyżłobienia). Na szczęście podwójna warstwa farby, a miejscami nawet potrójna, załatwiła sprawę. Wyglądają prawie jak gipsowe 😉 Podobnie sprawa wygląda ze szczelinami wokół okien, co wleci w szparkę to wypełni 😉 W tak drobne szczeliny silikon nie wejdzie, a farba radzi sobie bez problemów.
Najdłużej schodzi się ze wszystkimi rogami. Słaba precyzja może nas kosztować przybrudzenie kafelków lub ościeżnic, na co warto uważać, bo dzisiejsze ościeżnice po próbie zeskrobania takich zacieków pozbywają się jej razem z okleiną. Niewiarygodne że kawałek tektury powleczony drewnopodobnym wzorem kosztuje ponad 450 zł i jest taką tandetą!
Na koniec zająłem się ubytkami w salonie i korytarzu, aby w końcu je pomalować. Niestety niektóre szczeliny i uszczerbki po poprzednich fachowcach wołały o pomstę do nieba. Tydzień później szczeliny zostały przetarte i można było już malować.
Miałem od razu okazję przetestować na korytarzu nasz najnowszy nabytek czyli Śnieżkę Max. Siła krycia jest o niebo lepsza od Śnieżki Eko, cena oczywiście wyższa, ale wydaje mi się, że wydajnościowo sprawdza się lepiej niż Eko (tej trzeba nakładać grubszą lub podwójną warstwę).
Tym razem wycwaniłem się i odkręciłem od razu wszystkie gniazdka i kontakty, uff 😉 trochę przybrudziłem ościeżnice, ale myślę że po zaopatrzeniu w jakiś zmywacz problem zostanie szybko rozwiązany 😉
Pozostał więc już tylko salon i schody.
Salon okazał się łatwiejszy w pomalowaniu niż sam korytarz, a to dlatego że nie musiałem precyzyjnie obmalowywać ościeżnic 😉 ramy okien są białe, więc ewentualne zacieki i tak nie są widoczne, a zetrzeć je z PCV jest stosunkowo łatwo.
Musiałem ominąć boki schodów, bo tam jeszcze uzupełniam nierówności Akryl-Putzem, ale po przetarciu będzie to zamknięty temat. Po położeniu cokołów, będzie trzeba jeszcze pewnie poprawić krawędzie z góry i ewentualnie zamalować jakieś zabrudzenia klejem.
Na koniec zostawiłem sobie podwieszany sufit w łazience i ganek. Co do ganku to trochę boję się malować w takich temperaturach, no i muszę w końcu podmurować parapet. Zbiera się tych pierdółek, aż weekendów nie starcza.
W czasie schnięcia zająłem się przygotowaniem oczek halogenowych i podwieszanego sufitu w łazience. Wejście kominowe w którym miał być w pierwotnych planach zamontowany piec gazowy zostawiłem odkryte na wszelki wypadek. Przez to sufit podwieszony został dość nisko. Miejcie to na uwadze podczas planowania halogenów 😉 większość pod napięcie 220V musi mieć minimalną głębokość podwieszanego sufitu około 6-10cm.
U siebie zrobiłem sufit na wysokości około 4cm od oryginalnego sufitu, więc problemy zaczęły się zaraz po montażu oprawek halogenowych. Zabrakło mi dosłownie 1,5cm po zdjęciu „fajek” z oprawek. Wpadłem więc na genialny pomysł, aby wykorzystać otwornicę. Wycwaniłem się w taki sposób, że założyłem dwie okrągłe otwornice (jedna większa, druga mniejsza) i wykroiłem w płycie kartonowo gipsowej „podkładki” w kształcie pierścieni. Podkładki te podkleiłem do podwieszanego sufitu i dzięki temu miałem dodatkowy centymetr. Wygląda to naprawdę fajnie, a po malowaniu nie widać już żadnych szczelin.
Ponieważ szpachlowanie idzie mi już całkiem dobrze wziąłem się za obróbkę okna dachowego, które mieli kończyć nasi ociepleniowcy 😉 A ponieważ uważam że jeśli chcesz coś zrobić dobrze, najlepiej zrób to sam, zabrałem się za wycinanie form.
Nie było łatwo. Trzeba było ładnie przyciąć płyty, następnie równo zamocować, podkleić narożniki i zaszpachlować. Gdzieś w trakcie pracy skończył mi się Cekol. Ech, całość musiała poczekać do następnego weekendu.
W międzyczasie przemalowałem podwieszany sufit w łazience. Szczeliny przy ścianach uzupełniłem silikonem. Cekol mógłby się wykruszyć, a silikon w wilgoci sprawdzi się najlepiej.
Kolejna warstwa Cekolu wyrównała większość ubytków okna dachowego. Po wyschnięciu resztę załatwiła packa z papierem ściernym, którą wyszlifowałem nierówności. Następnie zagruntowałem i przemalowałem. Wuala, wygląda cacy.
Na koniec musiałem jeszcze przemalować kuchnię. Okazało się, że Śnieżka Eko przy Śnieżce Max wygląda strasznie blado. Przy dziennym świetle widać było prześwity. Poza tym można uznać mieszkanie za pomalowane 😉
Grześ glazurnik poczuł samczą manię majsterkowania i postanowił zmienić nasz stary paskudny gres na coś ładnego 😉 I tym oto sposobem mamy nową kuchnię i łazienki.
Czy było trudno ? Łatwo nie było, ale jaka to filozofia ? Najpierw umyć podłogę, po wyschnięciu zagruntować (2-3h schnięcia), w łazienkach dodatkowo folia w płynie (malowanie 2 razy co 3 godziny i 24h schnięcia całkowitego) i można już kleić. Klej elastyczny, do gresu i jazda 😉 młotek gumowy, poziomica i krzyżyki dystansowe. Wszelkie instrukcje znajdziecie w internecie, proste jak budowa cepa, tylko trzeba robić dokładnie. http://www.leroymerlin.pl/porady/ukladanie-terakoty-w-kuchni,1236609857.html
Jakie popełniłem błędy? Nie zmyłem fugi po 3 godzinach. Efekt ? 10-12 godzin skrobania zaschniętej fugi z gresu. Pamiętajcie, żeby nie zostawiać wodoodpornej i elastycznej fugi na dłużej niż 4 godziny po nałożeniu. Poza tym … każdy może to zrobić 😉
Przy dobudowie ganku nasz cieśla stwierdził, że trzeba w miarę szybko kłaść dachówkę ponieważ papa jest już słaba. Dlatego też szybko podjęliśmy decyzję o tym, aby położyć już coś konkretnego na nasz dach. Wybór nie był łatwy, ale już w pierwszych rozmowach z wykonawcami (w sumie było ich trzech) mieliśmy już jakieś pojęcie o tym co jest ważne przy wyborze i co polecają fachowcy. Stanęło na Szwedzkiej blasze, a konkretniej na Plannji. Pozostało tylko wybrać model i zebrać wyceny.
Pierwszy wykonawca i dystrybutor blachodachówki odpadł od razu po wycenie (i spóźnieniu 4 godzinnym). Wymierzył wszystko tak dokładnie, że różnica 70m2 w powierzchni krycia dachu jest mocno podejrzana. Podejrzany był też czas pracy – 1.5 tygodnia! To samo dotyczyło ceny za 1metr ułożenia blachy. Zaczęło się od 20 PLN, po negocjacjach stanęło na 10 PLN, a w końcowej wycenie (po naszych odliczeniach od całej kwoty) znów wróciło do 20 PLN. Krętaczom niestety dziękujemy.
Kolejny facet przyjechał o umówionej porze, obejrzał dach z daleka i stwierdził krótko – 3500 PLN – na co ja stwierdzam, że jest jeszcze do wstawienia okno, wyłaz dachowy – to już ze wszystkim – podsumował, więc albo wie co robi, albo bierze wszystko co mu się akurat teraz nawinie, bo nie ma zleceń. Facet jednak miał fory, bo robił już dach naszemu sąsiadowi i to właśnie sąsiad go polecił. Wiele wskazywało na jego korzyść. Dekarz polecił nam od razu dostawcę blachodachówki z którym oczywiście się zna i ten właśnie Pan przyjechał niebawem zrobić nam wycenę materiałów. Okazało się, że facet od blachy jest również dekarzem wykonawcą i do tego z rodzinnymi tradycjami, więc wzbudził również moje zaufanie.
Po kilku dniach mieliśmy już wycenę. Oczywiście powierzchnia dachu większa, bo trzeba liczyć też odpad produkcyjny, no ale nie 70m2 jak w poprzedniej wycenie! Po krótkich wymianach mailowych doszliśmy do trzech różnych wycen. Od najtańszej, do bardzo drogiej. Wybraliśmy gdzieś po środku … Plannja Scandic Satyna z dłuższą 12 letnią gwarancją. Po tym zostało już tylko zapłacić zaliczkę i czekać na materiał.
Ludzie od blachy skontaktowali się automatycznie z naszym dekarzem i kilka dni później mieliśmy już umówiony komplet fachowców i materiał. Transport przyjechał punktualnie, niestety dekarze już nie. Pan od transportu był zdziwiony że nikt mnie nie uprzedził o konieczności 3 osób do rozładunku. – Nie ma możliwości żebyśmy we dwóch ściągnęli blachę, bo popęka i będzie do wyrzucenia – Wykonuję szybki telefon do mieszkających obok dziadków i próbuję załatwić jakąś dodatkową osobę. Niestety, nikogo aktualnie nie ma w domu poza dziadkiem. Dzwonię więc do dekarzy … jadą, będą za 15 minut. Uff. Zaczynamy więc z kierowcą zdejmować łaty i mniejsze rzeczy. Po chwili są już dekarze, zaczynają ściągać towar i wszystko idzie już sprawnie.
Dekarze nie obijają się i od razu zaczynają montować łaty. Ja w tym czasie rozliczam się z kierowcą. I tu kolejna niespodzianka. Pan nie ma wydać reszty. Znów zabawa w telefony, po czym Pan dekarz pożycza brakujące 70 PLN. Heh, jeszcze nie zaczęli dobrze roboty, a już dopłacają do interesu 🙂
Dekarze działali sprawnie, po blisko 2 godzinach blacha była już na 30% dachu? Okazało się, że to była ta łatwa część na której nie było żadnych okien dachowych. Później szło już coraz wolniej, zaczęły się obróbki, zakładanie rynien i cięcie blachy. Czteroosobowa ekipa oczywiście nie piła. Jeden z nich palił, więc statystycznie byli bez nałogowi.
Po pierwszym dniu widzę kilka niedociągnięć, jakichś drobnych rysek, więc informuję dekarza, który stwierdza że to normalne i zawsze jakieś drobne rzeczy wyjdą, ale pokryjemy to wszystko farbką i będzie gut.
Przychodzi czas na montaż włazu i okna. Piła spalinowa, trochę desek i gwoździ i okno obsadzone 😉 Sam bym się z tym bawił ze dwa dni. Panowie nawet nie czytali instrukcji montażu, widać że ten model obsadzali już nie raz. Po chwili okazuje się, że trzeba będzie dokładniej obrobić okno dachowe płytami gips-karton od wewnątrz, ale tym już zajmę się sam. Trudno.
Przy obróbce kominów okazuje się najgorsze … mamy klinkier z cegły dziurawki. Dekarz stwierdza że spotyka się praktycznie zawsze na kominach z dziurkowanym klinkierem i jeśli obróbka jest dobrze zrobiona to przeciekać nie powinno. Żeby było śmieszniej, to komin na którym będziemy palić w kominku jest na zaprawie cementowej. Gdybym wcześniej wiedział, że do klinkieru jest specjalna zaprawa, z pewnością bym solidnie opierdolił majstra. Teraz będę musiał wdrapać się na komin i jakoś ładnie to wszystko zafugować, bo kiedyś woda i mróz zrobi swoje i uszkodzi komin.
Pan dekarz proponuje obróbkę (łączenie dachu garażu i ściany domu) wykonać już na styropianie, bo podobno blacha strasznie ciągnie mróz. Ponieważ nie mamy jeszcze ocieplenia, dekarz kupuje styropian, klej i robi obróbkę na styropianie 😉
Po fajrancie zostaje oczywiście kupę śmieci. Pakuję wszystko do beczki i wypalam. papa kopci się strasznie szybko, trzeba z nią uważać. Zostało mi trochę łat, więc od razu planuję co z nimi zrobię 😉 Z resztek blachy obiję psu budę, niech ma coś z życia.
Kolejne dwa dni to już głównie obróbki, montaż gąsiorów, rynien, silikonowanie i pokrywanie farbką.
A na sam koniec musiałem oczywiście coś popsuć. Wyszedłem na dach garażu przez okno obejrzeć czy wszystko jest ok, zagapiłem się i źle stanąłem na blasze! Wgięcie do samej łaty! Wołam dekarza, mówię że jest awaria. Dekarz patrzy co się stało i stwierdza – O kurwa – w tym samym czasie przyjechała żona i widzi co się dzieje. Z przerażeniem ogląda wgięcie blachy, chwila napiętej narady, po czym decydujemy się zdjąć arkusz i położyć ostatni kawałek jakim nam został. Ufff, na szczęście został 1 arkusz w tym wymiarze. Doliczamy dekarzowi za nieprzewidziane okoliczności 😉 i możemy już odetchnąć z ulgą.
Zapowiadam że od dziś nikt nie może wychodzić na dach garażu 😉 zanim oczywiście nie zrobię jakiejś drabinki z drewna. I tu kończy się ta przygoda, jak na razie nic nie cieknie, a ja cieszę się oknami dachowymi i ładnym dachem.
Po dobudowie ganku, okazało się że trzeba dzwonek, jak również oświetlenie, które obecnie zalegało w środku, wyprowadzić na zewnątrz. Poza tym trzeba też zamontować oświetlenie w samym ganku i dać jakiś włącznik. Mało tego. Wymyśliłem sobie też, że warto zrobić włącznik światła przy wejściu ganku, a wyłącznik przy wyjściu. Zacząłem więc przeglądać schematy przełączników schodowych, po czym stworzyłem własny, bardziej zrozumiały dla mnie i dostosowany do kolorystyki przewodów. Schemacik załączam poniżej:
Zabrałem się do tematu profesjonalnie … przewody 2 i 3 żyłowe, blaszki, gwoździe i kołki rozporowe do montowania przewodów, puszki, kostki do przewodów itd. Na początku oznaczyłem sobie ołówkiem linie i puszki. Następnie przybiłem blaszki i nawierciłem w betonie kołki rozporowe. Zauważyłem że nasz elektryk używał właściwie wszędzie kołków do mocowania przewodów. Co prawda dużo lepiej trzymają się niż wbijane w pustaki gwoździe, ale jest z nimi dużo więcej roboty. Kolejnym etapem było wywiercenie otworów na puszki, podczas którego uszkodziłem sobie wiertarkę (!). No ale co zrobić, jak się kupuje wiertarkę za 80 PLN, to 3 lata użytkowania domowego to i tak nieźle. Po liniach puściłem przewody, nawierciłem otwory boczne do puszek i wprowadziłem do nich wszystko co trzeba. Następnie przyszła kolej na kostki do łączenia przewodów wewnątrz puszki, no i skrętkę 3 przewodów i izolowanie. Dlaczego skręciłem przewody ? Otóż kostka zawiodła kiedy do jednego otworu miały wejść dwie żyły, po prostu ułożenie ich i dokręcenie graniczyło z cudem. Wkurzyłem się więc i w tych potrójnych połączeniach zrobiłem skrętkę. Po kilku godzinach wyglądało to mniej więcej tak:
Być może nie wygląda to świetnie, ale zrobiłem to sam, miałem przy tym sporo frajdy, a na wiosnę i tak wszystko zniknie pod tynkiem. W końcu przyszedł czas na próbę generalną, czyli podłączenie wszystkiego do źródła zasilania. Chwila strachu i wszystko działa 😉 Na szczęście nic nie pomyliłem, gra i buczy. Muszę jeszcze zamontować kontrolnie jedno lub dwa gniazdka, co raczej nie będzie stanowić już dla mnie problemu 😉
Od czego zaczęliśmy ? Jeszcze przed ujemnymi temperaturami spuściliśmy wodę z kranów i zakręciliśmy główny zawór. Miejsca odkryte, lub najbardziej narażone na działanie mrozów ociepliliśmy wełną mineralną i ciuchami 😉 I co z tego ?
Po blisko tygodniowej nieobecności w domu okazało się, że jakimś cudem zapomnieliśmy zamknąć okno ! Przywitało nas uchylone okno w salonie i 2 centymetrowa warstwa śniegu pod nim. Super. Natychmiast rozpaliłem w kozie, włączyłem grzejnik olejowy i zacząłem uszczelniać okna. Parapety które zamontował nasz specmajster, po ujemnych temperaturach trochę się opuściły. A dokładniej jakieś 1.5 mm dzięki czemu wiaterek już mógł sobie wyziębić pokoje. Potraktowałem wszystko taśmą maskującą, następnie gruba warstwa ciuchów i koców. Po godzinie już można było odczuć różnicę.
Co najbardziej w domu wieje ? Po blisko 2 godzinach poszukiwań takich miejsc okazało się, że najbardziej wieje w kanalizacji, a dokładniej w rurach odpływowych. W łazience na górze tuż nad rurą od WC na powierzchni kafelków zebrał się szron. Od razu zakorkowaliśmy taśmą i szmatami wszystkie rury odpływowe. Następne w kolejności były wszystkie otwory wentylacyjne, czyli okapowe, łazienkowe i jeden nieużywany kominkowy. Poza tym wszystkie szczeliny w oknach, w których gumowe uszczelnienie z roku na rok jest coraz słabsze.
W małym domku zabezpieczyłem kran wyprowadzony na zewnątrz. Woda co prawda została spuszczona, ale kontrolnie został obłożony folią, styropianem, deskami i do tego przysypany śniegiem mającym za zadanie zapobiegać przed wyziębiającymi wiatrami. Takie Polskie igloo 😉
Generalnie zastanawiam się nad jakimś włącznikiem czasowym montowanym do gniazdka 220V który włączał by grzejnik olejowy w określonych godzinach.
Malowanie w rogach już popękało, myślę czy nie potraktować tego na wiosnę akrylem, silikonem, albo nie dokleić styropianowych listew jak to zrobił szwagier i pozbyć się gruntownie problemu.
W czasie zimowym wykorzystałem swój czas głównie na rąbanie drewna do kozy (patrz zdjęcie rozgrzanej kozy poniżej) i prace „suche” które można w zimie wykonać. Zabrałem się więc za montaż gniazdek i kontaktów, dzięki czemu odkryłem jak w naszym domu funkcjonuje instalacja elektryczna 😉 Okazało się że w hallu mamy system schodowy, który włącza światło z jednej strony i wyłącza z drugiej. Są do tego specjalne włączniki ze znaczkiem schodów 😉 które zamykają lub otwierają jeden z obwodów. Na schodach oczywiście mamy ten sam system, ale nasz elektryk zadbał o naszą wygodę i zamontował w dwóch miejscach 🙂
Jeśli w puszkach od włączania światła występują po 3 przewody, będą tam wykorzystywane przełączniki 2 przyciskowe, lub schodowe. Jeśli w puszkach są dwa przewody, oznacza to że będą tam przełączniki włącz/wyłącz, lub jeśli są na zewnątrz, dzwonek do drzwi. Jeśli poza całą instalacją występuje jeden przewód którego nie uruchamia nic z pobliskich przełączników, najprawdopodobniej w tym miejscu będzie trzeba zamontować sygnał dzwonka 😉 A jeśli w kuchni jakiś przewód zwisa bezwładnie i jest cały czas pod napięciem, bardzo możliwe że jest to przewód do okapu (okap ma przełącznik włącz/wyłącz wbudowany w sobie). Nasz elektryk niby bez zastrzeżeń, ale jednak coś musiał schrzanić. Poniżej zdjęcie z łazienki, gdzie zamontował zbyt blisko siebie puszki, przez co musimy poszukać jakiegoś wąskiego kontaktu i równie wąskiego włącznika.
Na koniec zabrałem się za odśnieżanie dachu garażu, co zajęło mi chyba z godzinę. Aż sam byłem zaskoczony jak mogła się na nim zebrać prawie 0.5 metrowa warstwa śniegu, podczas gdy na dachu domu ledwo 10 centymetrów. Wygląda na to, że na każde 10 stopni spadku mniej (licząc od 45 stopni) przypada po 15 centymetrów śniegu więcej 😉 Fotki poniżej.
W ubiegły weekend przyjechali panowie z firmy Mar Plast montować bramy garażowe, drzwi i okna. Przekroczyli termin zapisany w umowie, ale na ich szczęście zabezpieczyli się zwłoką czasową w przypadkach pogodowych i czynnikach na które nie mają wpływu … cwaniaczki 😉 Tak czy inaczej, przyjechali Panowie najpierw trochę błądząc i szukając adresu i zaczęli montować. Po 15 minutach stwierdziłem że sam mógłbym to samo zrobić w dużo krótszym czasie bez przerwy na lunch 😉 Oczywiście i tym razem zdenerwował mnie jeden z montażystów kiedy zaczął się bawić zamkiem od starych drzwi, a później poszedł zwiedzać działkę. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej kiedy przez szyby drzwi balkonowych zobaczyłem tego samego montażystę rozglądającego się po wnętrzu domu. Najwyraźniej Pan miał ADHD, ale po tej akcji nie spuszczałem z nich wzroku i czuli mój oddech na plecach. Kiedy skończyli, poczułem ulgę. Coraz bardziej denerwują mnie pseudo fachowcy w moim domu. Muszę częściej zabierać psa na działkę, od razu każdy czuje że nie jest u siebie 😉
Ale do rzeczy. Bramy garażowe okazały się jak dla mnie wielką tandetą. Dzisiejsze bramy to wykonywane tanim kosztem i sprzedawane za kosmiczne pieniądze buble. W zasadzie mógłbym sobie podobną sam złożyć przy pomocy profili aluminiowych, nitów i blachy. To już nie to samo co stare spawane bramy które kiedyś zakładało się w garażach. Nic tylko otwierać firmę produkującą bramy garażowe.
Drzwi skręcane były na miejscu, i w końcu dowiedziałem się z czego się tak naprawdę składają. Blacha, aluminium, trochę wkrętów i okleina drewnopodobna … lipa. Do tego wszystkiego będę musiał malować drzwi jakimś ciemnym lakierem, bo Zuza zamówiła wszystko w innym kolorze 😉
Wydawało mi się że okna będą ciut większe, ale komory odjęły kilka centymetrów ;(
Cóż, skromne okienka, ale dzięki temu ganek optycznie się powiększył.
No i mogę już zabierać się za montowanie parapetów do nowych okien 😉 tym razem sam. Zabetonowałem już fragment progu balkonowego, zatynkowałem przestrzeń pod parapetami, więc z podmurówką parapetów też sobie poradzę.
No i malujemy dalej. Niestety nie wszystko można było jeszcze gruntować ponieważ nie przetarłem jeszcze wszystkich tynków 😉 a jak wiadomo tynki cementowo-wapienne do najgładszych nie należą. Jednak biorąc pod uwagę uziarnienie, to przy trzecim malowaniu struktura wygląda już praktycznie jak gładzie gipsowe, a nasiąkliwość tynków jest nieporównywalnie mniejsza. Poniżej kilka fotek z malowania podkładem gruntującym.
Jak widać nie było łatwo malować na drabinie, z wałkiem na drążku i na takich wysokościach, ale jakoś poszło 😉
Łazienka po gruntowaniu wygląda już prawie jak pomalowana, więc dochodzę do wprawy z podkładem gruntującym 😉