29 grudnia wróciliśmy z naszego drugiego (pierwszy był nazajutrz po ślubie) weekendu w SPA w Bochni. Trzeba przyznać, że był to weekend pełen wrażeń. Najpierw spóźniliśmy się na pociąg PKP, którym mieliśmy dojechać do Warszawy. Później okazało się, że kiedy dojechaliśmy do Warszawy nie ma żadnej taksówki, która podwiezie nas na nasz express. Wsiedliśmy więc w pierwszy lepszy autobus, który jak się okazało pojechał inną drogą i musieliśmy dosłownie biec na pociąg, który do tego okazał się spóźniony !
To nie koniec.
Kiedy już wsiedliśmy do naszego przedziału, po przejechaniu jednej stacji konduktorka uświadomiła nas, że to jest zupełnie inny pociąg, który tak naprawdę przyjechał zgodnie z rozkładem, natomiast nasz jest jeszcze bardziej opóźniony niż był do tej pory. Wysiedliśmy więc zawiedzeni i czekaliśmy kolejne 40 minut na nasz express na Dworcu Centralnym. Tu po raz pierwszy zadaliśmy sobie pytanie – Po co się tak spieszyliśmy ? –
Kiedy już nadjechał już nasz pociąg, w przedziale mieliśmy fantastyczną kobietę (wraz z mężem), która umilała nam całą drogę cmokając i wydłubując sobie resztki jedzenia z zębów. Po 4 godzinkach dotarliśmy w końcu do Bochni, gdzie na przywitaniu okazało się, że dostaliśmy pokój z oddzielnymi łóżkami, a Zuza ubrudziła sobie całe spodnie. Na szczęście szybko udało się nam zamienić na inny, szkoda że zadomowiły się w nim pająki.
To jeszcze nie koniec.
Na basenie, kiedy byliśmy na wodnej zjeżdżalni leciałem jak przecinak po wodospadzie, jednak na koniec wpadłem prosto na Zuzę obijając jej wszystkie żebra. Po 10 minutach od tego zdarzenia jakiś facet ( 150 kg żywej wagi ) zaczął nagle topić się na basenie i udało mi się go uratować (nurkując i podnosząc jego cielsko w górę). Ratownik podszedł sobie jak gdyby nigdy nic, spokojnie, spacerkiem, po czym spytał bezczelnie – Co się dzieje ? –
To wciąż nie koniec.
Powrót był już całkiem zwariowany. Jakiś skretyniały konduktor zamknął drzwi do pociągu dokładnie wtedy, kiedy Zuza stała na schodkach wejściowych a ja pakowałem torbę podróżną. Efektem czego Zuzie drzwi przygniotły nogi, a mi rękę. Udało się nam na szczęście opieprzyć konduktora, bo przecież po chwili przyszedł sprawdzić nam bilety.
Ech … mieliśmy odpocząć, wróciliśmy kontuzjowani 🙂 ale i tak było fajnie.