Złota Majówka 2009 – Zakopane

Zastanawiacie się pewnie jak wykorzystaliśmy wyjątkowo krótki „długi weekend” w tym roku ?
Oczywiście spędziliśmy go w nie gdzie indziej jak w Zakopanym.

Opowiem po krótce jak spędziliśmy 4 szalone dni w górach i jakie ciekawe przygody spotkały nas w tym miejscu:

Ruszamy

Wyruszyliśmy ze znajomymi (Sebkiem i Wiolką) o godzinie 2.00 wieczorem z Wołomina. Trzeba tu wspomnieć, że nie spałem całą noc szykując się do wyjazdu, budząc co chwilę Zuzę i starając się niczego nie zapomnieć. Po blisko 8 godzinach, 3 postojach i 5 drzemkach byliśmy już na miejscu w Zakopanym. Noclegi rezerwowałem jak zwykle na ostatnią chwilę. Tym razem noclegowaliśmy na ulicy „Do Samków 7” u Pani Beaty Chyc. Przytulne pokoje, niski czynsz ( 35 PLN za os. ), no i łazienka którą dzieliliśmy ze znajomymi to wszystko czego było nam wtedy trzeba 🙂 Tu Pani Beacie należą się wielkie podziękowania, za zaufanie i rezerwację telefoniczną bez opłat wstępnych.

Dzień 1

Po blisko 2 godzinkach wyruszyliśmy do pierwszego celu – rozgrzewki, czyli na Gubałówkę. Sebek stwierdził, że nie da rady pokonać tej trasy pieszo, więc pojechał kolejką. My, czyli Ja, Zuza i Wiolka po blisko 35 minutach pokonaliśmy w pocie i łzach 1135 metrów Gubałówki, a następnie uczciliśmy to przysmakiem Harnasia i szampanem w restauracji Dominium. Po zregenerowaniu sił, postanowiliśmy dotrzeć do Butorowego Wierchu. Niestety, wyciąg był już nieczynny i na domiar złego zaskoczył nas deszcz. Zatrzymaliśmy się więc w najbliższej knajpie na jedno piwko, po czym złapaliśmy kursującego od czasu do czasu granatowego busika. Tego busika zapamiętam w tej historii na zawsze.

Kiedy dotarliśmy do centrum, weszliśmy do Tesco po zaopatrzenie w postaci piwa, wtedy okazało się, że … zgubiłem dokumenty.

Kasa, dowód, karta do bankomatu, książeczka wojskowa i kilka innych rzeczy było wtedy w portfelu. Po chwili zastanowienia doszedłem w którym miejscu ostatnio miałem przy sobie dokumenty. Na szczęście ilość opcji zmniejszyła się tylko do dwóch miejsc: sklep i busik, w tych dwóch miejscach mogły zostać dokumenty. Na przystanku, z którego oczywiście granatowy busik już odjechał, dowiedzieliśmy się kiedy będzie z powrotem aby sprawdzić czy dokumenty nie spadły na podłogę. Następnie podjęliśmy z Zuzą szybką decyzję i postanowiliśmy jeszcze sprawdzić sklep pod Butorowym Wierchem, czyli miejsce gdzie kupowaliśmy piwo. Wsiedliśmy do kolejnego (białego) busika który jechał na Gubałówkę. Niestety busik zamiast jechać w okolicach Butorowego Wierchu jechał od strony Białego Dunajca. Kiedy dotarliśmy na miejsce, czyli do samego początku Gubałówki, po raz kolejny musieliśmy przejść długi kawałek drogi w okolice Butorowego Wierchu. Kiedy tam dotarliśmy, sklep oczywiście był już zamknięty. Na szczęście dom położony obok sklepu okazał się domem właścicieli. Spytałem czy nie znalazły się jakieś dokumenty … niestety. Dodatkowo, sprawdziliśmy jeszcze sklep w środku, a Zuza skorzystała jeszcze przy okazji z łazienki 😀 Czasami zastanawiam się czy jest jakaś łazienka w Zakopanym z której jeszcze nie korzystała. Następnie zgodnie stwierdziliśmy, że nie uda się nam już dotrzeć do centrum, aby sprawdzić czy dokumenty nie wypadły w busiku. Zadzwoniłem więc do Sebka i poprosiłem go aby udał się na przystanek i sprawdził wnętrze granatowego busika, a my w tym czasie udaliśmy się w drogę powrotną.

Zaczęło robić się ciemno.

Chyba nie trzeba tłumaczyć jak wygląda zejście z Gubałówki o godzinie 20.40 kiedy nie widać już kamieni pod nogami ani żadnej żywej duszy w pobliżu. Blisko 25 minut zajęło nam zejście z Gubałówki, gdzie po drodze minęliśmy jeszcze jakąś szaloną parę która najwyraźniej szukała mocnych wrażeń wchodząc po omacku na szczyt.

Kiedy doszliśmy do końca zbocza, zadzwoniłem do Sebka, który przekazał dobre wieści … dokumenty były  w busiku i nic nie zginęło. Fantastycznie ! Kilka kilometrów przechadzki na darmo. Po drodze udało się nam jeszcze zabłądzić w okolicach ulicy Nowotarskiej i korzystać z map Google 🙂 Ostatecznie dotarliśmy do domu po godzinie 21.00.

Kilka fotek z pierwszego dnia:

Kaplica M.B. Różańcowej
Kaplica M.B. Różańcowej
Panorama Tatr
Panorama Tatr
Wyciąg na Gubałówce
Wyciąg na Gubałówce
Wyciąg na Gubałówce
Wyciąg na Gubałówce
Widok z Gubałówki
Widok z Gubałówki
Rurkoczułek
Rurkoczułek

Dzień 2

Kolejny dzień zaczęliśmy od podróży do Kuźnic w celu zdobycia Kasprowego Wierchu. Jak zwykle nikt nie słuchał mnie kiedy mówiłem że trzeba tam być co najmniej o 6.00 żeby dostać się do biletów na kolejkę górską. Dotarliśmy chyba o godzinie 10.00 więc przywitała nas 300 osobowa kolejka. Po krótkiej decyzji, znaleźliśmy taksówkarza, który zgodził się wykonać kurs do Morskiego Oka za 20 PLN od osoby, ale udało się nam znaleźć jeszcze parę która wybierała się w tym samym kierunku i była na samym końcu kolejki 🙂 więc kurs wyszedł nam po 14 PLN na głowę.

Po drodze obejrzeliśmy sobie kilka naprawdę wspaniałych widoków, przejechaliśmy przez kontrolę graniczną i pozostało nam już tylko 9 kilometrów marszu do Morskiego Oka. Na przyjemnej asfaltowej drodze niestety był remont, dlatego też musieliśmy podróżować całkiem ciężkim szlakiem składającym się głównie z kamieni, piasku i potoków. Niektórzy szaleni rodzice podróżowali z wózkami, niektóre szalone kobiety gramoliły się w kilkumiesięcznej ciąży, a jeszcze inni szaleńcy podróżowali z plecakami z 20 kg stelażem i snowboardami, pozdrawiamy tych wszystkich którzy wrócili cali z powrotem.

Po blisko 4 godzinach marszu udało się nam w końcu dotrzeć do owianego sławą Morskiego Oka. Po kilkunastominutowej sesji zdjęciowej zjedliśmy sobie obiadek w schronisku PTTK, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną. Co ciekawe czasy przemarszu na drogowskazach okazały się bardziej realne podczas drogi powrotnej, zastanawiające … po drodze mijaliśmy jeszcze roboty drogowe, a to z powodu osuwającej się wciąż ziemi. Wtedy dopiero człowiek zdaje sobie sprawę jak niebezpieczne są góry, nieodpowiedni szlak może kosztować nas życie. Zachwyca natomiast krystalicznie czysta woda w górskich potokach, z której spragnieni ludzie co jakiś czas korzystali. Żenujące są tylko wszechobecne wzdłuż szlaku puszki po piwie i pozostawione wózki dla dzieci.

Po ciężkiej podróży udało się nam dotrzeć do przystanku busików. Czekaliśmy blisko 20 minut na komplet pasażerów, a nastroje w środku były co najmniej nerwowe. Dało się słyszeć znajome pomruki – Kurwa ruszy on w końcu czy nie ? – Po drodze pijani turyści umilali nam atmosferę swoimi wrzaskami i śmiechem, natomiast w połowie drogi zabraliśmy jeszcze spóźnioną ekipę wracającą jakimś nieznanym człowiekowi szlakiem, która wypełniła po brzegi cały busik. Po jakichś 30 minutach jazdy na ostrych górskich zakrętach dotarliśmy cali do centrum Zakopanego. Po powrocie nogi wchodziły nam głęboko w tyłek. Sił starczyło nam tylko na kąpiel, piwko i wejście pod kołdrę.

Kilka fotek z drugiego dnia:

Las po lawinie
Las po lawinie
Zespół na szlaku
Zespół na szlaku
Tatry - Morskie Oko
Tatry – Morskie Oko
Morskie Oko
Morskie Oko
Morskie z góry
Morskie z góry
Chata nad Morskim Okiem
Chata nad Morskim Okiem
Zagrożenie lawinowe
Zagrożenie lawinowe
Morskie Oko (Ja i Sebek)
Morskie Oko (Ja i Sebek)
Tatry
Tatry

Dzień 3

Trzeciego dnia, który według wszelkich źródeł pogodowych miał być najcieplejszym ze wszystkich dni majówki, rozpadał się deszcz. Poranne wstawanie celem przejażdżki na Kasprowy okazało się bezsensowne. Chcieliśmy jeszcze zakupić bilety na Krupówkach, ale niestety biuro było zamknięte. Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy, że raczej nie mamy siły na wspinaczkę na Kasprowy piechotą, więc postanowiliśmy dotrzeć dziś tylko do Butorowego Wierchu. Wjechaliśmy kolejką na Gubałówkę, następnie doszliśmy do celu, gdzie udało się nam zjechać powolną koleją krzesełkową w minusowych temperaturach i szalejącym wietrze 🙂 Po 15 minutowej przejażdżce, podczas której prawie odpadły nam tyłki, udaliśmy się na obiadek do pobliskiej knajpki, gdzie zjedliśmy sobie całkiem niezłe pierogi. Wychodząc, fartownie trafiliśmy na busika jadącego w stronę centrum, którym dojechaliśmy bezpiecznie do domu. Po drodze zaopatrzyliśmy się jeszcze w grzańca, którego wieczorkiem wspólnie wypiliśmy.

Dzień 4

Obudziła nas Pani Beatka, która dyskretnie przypominała o kończącej się dobie hotelowej ( w naszym przypadku godzina 10.00). Parking trochę przyblokowali inni goście hotelowi, więc chwilę potrwało zanim Sebek mógł wyjechać z podwórkowego garażu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na Krupówki kupić trochę pamiątek takich jak oscypki i ciepłe wełniane papucie, po czym ruszyliśmy w kierunku wielkiego Zakopiańskiego korka, który powstał dzięki innym wracającym podróżnym. Po 9 godzinach drogi powrotnej i około 3 postojach, dotarliśmy cali i zdrowi do Wołomina.

Wyjazd w tym roku uznaliśmy za wyjątkowo udany 🙂

Na ulicach Krupówek z pewnością było mniej osób niż w zeszłym roku, a z noclegami nie było większego problemu.

Góralskim pozdrowieniem – Do następnego roku !

Jak minął nam weekend w SPA (Hotel Millenium Bochnia)

29 grudnia wróciliśmy z naszego drugiego (pierwszy był nazajutrz po ślubie) weekendu w SPA w Bochni. Trzeba przyznać, że był to weekend pełen wrażeń. Najpierw spóźniliśmy się na pociąg PKP, którym mieliśmy dojechać do Warszawy. Później okazało się, że kiedy dojechaliśmy do Warszawy nie ma żadnej taksówki, która podwiezie nas na nasz express. Wsiedliśmy więc w pierwszy lepszy autobus, który jak się okazało pojechał inną drogą i musieliśmy dosłownie biec na pociąg, który do tego okazał się spóźniony !

To nie koniec.

Kiedy już wsiedliśmy do naszego przedziału, po przejechaniu jednej stacji konduktorka uświadomiła nas, że to jest zupełnie inny pociąg, który tak naprawdę przyjechał zgodnie z rozkładem, natomiast nasz jest jeszcze bardziej opóźniony niż był do tej pory. Wysiedliśmy więc zawiedzeni i czekaliśmy kolejne 40 minut na nasz express na Dworcu Centralnym. Tu po raz pierwszy zadaliśmy sobie pytanie – Po co się tak spieszyliśmy ? –

Kiedy już nadjechał już nasz pociąg, w przedziale mieliśmy fantastyczną kobietę (wraz z mężem), która umilała nam całą drogę cmokając i wydłubując sobie resztki jedzenia z zębów. Po 4 godzinkach dotarliśmy w końcu do Bochni, gdzie na przywitaniu okazało się, że dostaliśmy pokój z oddzielnymi łóżkami, a Zuza ubrudziła sobie całe spodnie. Na szczęście szybko udało się nam zamienić na inny, szkoda że zadomowiły się w nim pająki.

To jeszcze nie koniec.

Na basenie, kiedy byliśmy na wodnej zjeżdżalni leciałem jak przecinak po wodospadzie, jednak na koniec wpadłem prosto na Zuzę obijając jej wszystkie żebra. Po 10 minutach od tego zdarzenia jakiś facet ( 150 kg żywej wagi ) zaczął nagle topić się na basenie i udało mi się go uratować (nurkując i podnosząc jego cielsko w górę). Ratownik podszedł sobie jak gdyby nigdy nic, spokojnie, spacerkiem, po czym spytał bezczelnie – Co się dzieje ? –

To wciąż nie koniec.

Powrót był już całkiem zwariowany. Jakiś skretyniały konduktor zamknął drzwi do pociągu dokładnie wtedy, kiedy Zuza stała na schodkach wejściowych a ja pakowałem torbę podróżną. Efektem czego Zuzie drzwi przygniotły nogi, a mi rękę. Udało się nam na szczęście opieprzyć konduktora, bo przecież po chwili przyszedł sprawdzić nam bilety.

Ech … mieliśmy odpocząć, wróciliśmy kontuzjowani 🙂 ale i tak było fajnie.