Na świat przyszedł Oskar

Od czego by tu zacząć? Hmm…
Może od szkoły rodzenia, gdzie dowiedzieliśmy się wszystkich potrzebnych informacji, po czym kiedy zaczął się poród … większość wyleciała nam z głowy. Wszystko działo się bardzo szybko, więc i tak słuchaliśmy tylko lekarzy, ale zacznijmy od początku. Generalnie cała historia zaczyna 5 dni po zapowiadanym terminie porodu, kiedy to Zuza zaczęła odczuwać regularne skurcze. Choć dla Zuzy nie były to skurcze bolesne, a przynajmniej nie bardziej niż dziecko wypychające nogę w brzuchu, to jednak regularne. Kiedy skurcze z 10 minut zeszły do 7, postanowiłem że idę spać 😉 Poszliśmy więc spać, bo byliśmy pewni, że nic przez noc się nie stanie. No i nie stało się.

Rano skurcze okazały się również regularne, natomiast wróciły do poprzednich 10 minut. Zebraliśmy się więc powoli do kąpieli, ubraliśmy i pojechaliśmy do szpitala na badanie KTG. W zasadzie od razu po wywiadzie z lekarką dali nas na patologię, ponieważ na porodówce nie było miejsca. Kazali zabrać swoje rzeczy i podłączyli pod KTG. Po 1h okazało się że skurcze są częstsze, przenieśliśmy się na salę porodową. Przyszedł lekarz, zobaczył wykres i stwierdził że są skurcze, ale nie tak dobre jakby chciał, podłączyli więc Zuzę pod oksytocynę. I to był właśnie błąd 😉 O ile skurcze naturalne nie były tak odczuwalne, tak te wymuszone zaczęły się dawać we znaki.

Mieliśmy niezłe szczęście trafiając na naszą położną ze szkoły rodzenia – Perełka, czyli Gośkę Olszewską. Pewnie wszystko skończyłoby się cesarką już przy pierwszym spadku tętna dziecka, ale odpowiednie zmiany pozycji sprawiły, że wszystko wróciło do normy. Spadek tętna nastąpił kiedy skurcz naturalny przeszedł w skurcz wywołany oksytocyną, przez co jeden skurcz trwał 2 razy dłużej. Ja byłem cały czas zajęty obsługą Mama Tens. Ciekawe urządzenie, które niweluje ból podczas skurczy. Oczywiście do czasu kiedy zaczęły się skurcze spowodowane przez oksytocynę. Wtedy zaczęła się prawdziwa jazda. Kiedy odkleił się jeden z plastrów Tensa, tylko spotęgowało to ból. – Zdejmijcie to ze mnie ! – mówi samo za siebie.

Przed porodem w wannie

Generalnie byliśmy w wannie, na piłce itd. Postępowało coraz większe rozwarcie, w międzyczasie wrzaski, standardowe pchaj, pchaj, etc. Ja za Zuzą siedziałem okrakiem uciskałem brzuch i dociskałem jej głowę do klatki piersiowej. No i co ? No i nic. Zuza po niecałej godzinie takiej zabawy straciła siły i nie mogła już stać na nogach. Położyli ją więc na fotel i zapadła decyzja że muszą jej pomóc. Tętno dziecka zaczęło spadać, wtedy sytuację ocenił doktor i wykonał manewr Kristellera po którym pokazała się główka. Gośka spojrzała na małego i powiedziała – no tak, owinięty pępowiną i to dwa razy – Szybko odwinęła pępowinę i właściwie po chwili dziecko samo wyskoczyło. Urodzony w czepku, jak to mówią, bo wody nie odeszły do samego końca, na świat przyszedł Oskar.

Oskar

3.7Kg, 57 cm, 10/10

Mieliśmy niezłego stracha kiedy spadało mu tętno. Gdyby nie to, pewnie wszystko zakończyłoby się cesarką. To całe „wypychanie”, jest bardzo niebezpiecznym zabiegiem, ale wtedy nikt o tym nie myślał, liczył się czas. Na szczęście Oskar dostał 9 punktów w pierwszej minucie (za napięcie), a następnie 10 punktów w 5 minucie. Zuza jeszcze musiała się trochę dłużej pomęczyć. Oczywiście wszystko bez znieczulenia, wypychanie łożyska, szycie na żywca, a potem jeszcze zawijanie macicy na oksytocynie. Była tak blada jak papier. Za to ja mokry jak pies 😉 ale kiedy już byliśmy w pokoju, a Oskar otworzył oczka i na nas popatrzył, zapomnieliśmy o wszystkim. O braku znieczulenia w Wołomińskim szpitalu, o braku klimatyzacji, o temperaturze w pokoju 34 stopnie i o burzy która zaczęła się dokładnie kiedy zaczęła działać oksytocyna.

O samym pobycie w szpitalu, jedzeniu, temperaturze i zachowaniu personelu można by długo pisać, ale niektóre rzeczy trzeba przeżyć samemu. Pozostawiam to do oceny innych. Generalnie nie zawsze jest miło.
A tu jest już miejsce na naszego Oskara.

Oskar
Oskar
Oskar z tatą
Oskar z tatą

Zaproszenia Ślubne

Zaproszenia Ślubne to temat na którym zszarpaliśmy sobie wspólnie z małżonką nerwy.

Zaczęliśmy jak to zwykle ma miejsce od przeczesania wyników Google, gdzie zaleźliśmy kilka całkiem mocnych pozycji. Mocnych to prawda, ale tylko na zdjęciach. Już po obejrzeniu w realu pierwszych wzorów zaproszeń w biurach w Warszawie, poczuliśmy się co najmniej rozczarowani. Najbardziej załamał nas cennik zaproszeń Ślubnych. Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że sprzedaje się takie gówno w tak kosmicznych cenach ! Powiedziałem sobie, że w tym szczególnym dniu nie będę oszczędzał, ale kiedy okazało się, że za coś co przypomina wizytówkę złożoną na pół kazano nam zapłacić 2.20 PLN (  sztuka, bez koperty ), po prostu popukaliśmy się w głowę. Cennik przyzwoitych ( jak na mój designerski gust ) zaproszeń zaczynał się na granicy 5-6 PLN ! Tak więc przy 140 osobach daje to dokładnie 700 PLN, a trzeba do tego jeszcze doliczyć koszty koperty (raczej nie wypada rozdawać zaproszeń bez nich), czyli od 30 groszy do 1,5 PLN. Cena zaproszeń w Warszawie jest więc porównywalna z ceną garnituru, lub ceną podwarszawskiego DJ-a, co jest delikatnie mówiąc nieopłacalnym przegięciem.

Zdegustowani Warszawą spróbowaliśmy poszukać czegoś w Wołominie. Wydawało się nam, że znajdziemy coś w przyzwoitych cenach, jednak nic bardziej mylnego. W pierwszej firmie w której zamówiliśmy zaproszenia, czekała nas ta sama niespodzianka … ceny ! Byliśmy wściekli, tak bardzo, że po 10 minutach przy wybieraniu wzoru wyszedłem prawie trzaskając drzwiami i wkurzony na narzeczoną  ( która chciała wybrać cokolwiek tu i teraz ). Na szczęście narzeczona ochłonęła i wyszła zaraz po mnie. Stwierdziliśmy wspólnie, że czas poszukać czegoś na Allegro, ponieważ zależało nam na trzymających poziom wykonania, materiału i realnie wycenionych zaproszeniach. Wydaje się nam, że biznes ślubny trochę przegalopował sam siebie sprzedając ludziom gówno w zawiniętym papierku. Jak to powiedział kiedyś mój znajomy z pracy,  „ślubne oznacza to samo co normalne, ale cena mnożona jest dwa lub trzy razy”, nic dodać, nic ująć.

W końcu trafiliśmy na Allegro. W stosie badziewnych zaproszeń za 1PLN nie znaleźliśmy niczego, chociaż jakość tych zaproszeń była porównywalna z najtańszymi wzorami w Warszawskich firmach drukujących zaproszenia. Jednak już od 2-3 PLN można było znaleźć naprawdę przyzwoite perełki. I udało nam się ! Znaleźliśmy to czego szukaliśmy, czyli ręczna i spersonalizowana produkcja Zaproszeń. Za 2 PLN od sztuki otrzymaliśmy w pełni satysfakcjonujące nas wzory, wraz z nadrukiem i kopertą. Indywidualna ilość zagięć, unikalna czcionka, lista nazwisk gości etc.

Zaproszenia Ślubne
Zaproszenia Ślubne

Dla porównania oferta konkurencyjna >>  Zaproszeń. W cenie 3,50 PLN ( BEZ nadruku i personalizacji ). Czyli w podsumowaniu blisko 2 razy więcej.

Trzeba przyznać, że nie zastanawialiśmy się zbyt długo, złożyliśmy zamówienie i po niecałych 2 tygodniach otrzymaliśmy nasze zaproszenia. Byliśmy bardzo zadowoleni, wszystkim się podobały 🙂 Polecamy zapoznać się głębiej z rynkiem zanim podejmiemy pochopną decyzję. Jeśli mamy czas na zapoznanie się z innymi ofertami niż te dostępne w pierwszych wynikach wyszukiwarki, może się okazać, że konkurencja potrafi sprzedać produkt porównywalny jakościowo z droższymi markami, za dwukrotnie mniej.

Bungy, Bungee, Bandżi, skacz mięczaku !

Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem skoku na bungee, ale takie skoki odbywają się niestety w określonych terminach i jest pomiędzy nimi po kilka tygodni przerwy. Szybko trafiłem na stronę Mario, który wraz z żoną organizuje takie skoki, a do tego jest rekordzistą, który ustanowił rekord w skoku 220 metrów w Szwecji. Więcej do poczytania na stronie : http://www.jumping.pl/main.html Po stronce szybko trafiliśmy do Warszawy na Prymasa Tysiąclecia, gdzie stoi dźwig, z którego odbywają się skoki. Wysokość z jakiej odbywają się skoki to 90 metrów. Na wszystkich filmach ta wysokość wydaje się dużo mniejsza, do czasu kiedy nie jest się fizycznie na szczycie, ale o tym później. Wybraliśmy się więc z żoną na Bungee do Warszawy, trafiliśmy bez problemu, ale …

Pogoda była strasznie słaba, zaczęło się od mżawki, potem zaczęło kropić i do tego było zajebiście zimno. Od razu stwierdziłem, że w takiej pogodzie, nie ma co nagrywać i robić zdjęć, więc pewnie i ekipa nie będzie chciała robić fotek (w końcu jaka to atrakcja, jeśli nie można sobie powspominać ?). Zdecydowaliśmy się więc na chwilkę wstąpić do pobliskiej knajpki „Grappa”. Niestety nie mieliśmy ochoty robić zdjęć wewnątrz lokalu, ale można zobaczyć je na ich stronie : http://www.cafegrappa.pl Zuza lokal podsumowała tak – Klimat fajny, jedzenie smaczne, ale czekać 45 minut od złożenia zamówienia to jednak lekka przesada – na szczęście później czekały na mnie ciekawsze atrakcje 🙂

Kiedy już zjedliśmy, okazało się, że deszczyk przestał kropić, więc jak najszybciej udaliśmy się do miejsca skoków. No i przed nami zdążyła się uzbierać blisko 10 osoba grupka oczekujących na skok. Dupa z zimna i oczekiwania na skok, prawie mi odpadła. Zdążyłem jeszcze załatwić swoje potrzeby fizjologiczne pod drzewkiem i wydaje mi się, że był to bardzo dobry pomysł, kto wie co stałoby się w locie 🙂 ale dość opowiadania, czas na skok !

Matko Boska !
Matko Boska !
Ja pierdzielę !
Ja pierdzielę !
O fuuuuck !
O fuuuuck !
Certyfikat poknania strachu
Certyfikat

Co jest najgorsze w skoku na bungee ? Strach zaczyna się mniej więcej w połowie jazdy w górę. W pewnym momencie jesteś na wysokości 10 piętrowego bloku i tu pojawiają się pierwsze wątpliwości – Ja pierdzielę ! Chyba mnie pojebało ! – i za kilkanaście sekund jesteś jeszcze wyżej, wtedy zaczyna się pierwsza faza paniki, myślisz sobie – Kurwa, ja chcę na dół, ale nie tędy ! Rezygnuję – wtedy instruktor za plecami mówi do Ciebie – Popatrz sobie na Warszawę, jak jest ładnie – ale ty kurczowo trzymasz się pasów i widzisz tylko ten cholerny materac na dole, który z tej wysokości wygląda jak ipod, nagle za plecami słyszysz głos – I jak ? Gotowy ? – chyba oszalałeś ! nie ! nie gotowy ! – 3, 2, 1 bungee ! – Nieeee ! Stop, jeszcze raz ! Nie jestem gotowy ! – te najgorsze decyzyjne 5 sekund w twoim życiu, w których serce chce z Ciebie wyskoczyć przez gardło i znów słyszysz odliczanie – 3, 2, 1 bungee ! – Aaaaaaaaa !

W tej chwili spadasz z taką prędkością, że oczy zachodzą łzami, a z siebie wydajesz takie dźwięki, że się zastanawiasz czy to na pewno ty. Po skoku, jesteś już inną osobą, emocje nie opuszczą Cię aż do końca dnia. Nie zapomnijcie zrobić sobie sesji zdjęciowej, a najlepiej nagrać wideo, tego się po prostu nie chce zapomnieć 😀 Pozdro, dla wszystkich odważnych.

A tu materiał ze skoku bungee Mirka dotkniętego chorobą Tourette’a, któremu tym razem nie udało się skoczyć, ale następnym razem dasz radę 🙂 szacun, że dotrwałeś do tego momentu, większość ludzi nigdy nie dotrze na sam szczyt :

Garnitur, koszmar zakupów

Wbrew pozorom facet nie ma lekko szukając sobie rzeczy do ślubu. Zacząłem, jak pewnie większość osób, od przeczesania Google w poszukiwaniu garnituru … była to chyba największa pomyłka jaką popełniłem. Na początku trafiłem do firmy „New Men” ( http://www.newmen.eu ), gdzie oczywiście znalazłem swój wspaniały garnitur … oczywiście tylko na zdjęciu. Byłem przygotowany na zakup, wystarczyło tylko znaleźć odpowiedni rozmiar i mieć to schematycznie z głowy, niestety nie jest to tak proste jakby mogło się wydawać. Trafiłem do sklepu New Men ( na Jana Pawła w Warszawie ), a pierwsze co przykuło moją uwagę to totalna olewka klientów. Kolejna rzeczą która przykuła moją uwagę, była kolekcja ekspozycyjna, która po bliższym zbadaniu okazała się delikatnie mówiąc, słaba. Nieśmiało spytałem więc o dwa interesujące mnie modele, na co pani wskazała właśnie na model z ekspozycji i jakiś model obok, również z ekspozycji. Na odpowiedź tej pani się skrzywiłem, bo oczywiście mistrzowskie opanowanie Photoshopa pozwoliło designerom na umieszczenie o niebo lepszych fotek na stronie internetowej niż sam produkt w rzeczywistości. Pani widząc moje zażenowanie poleciła mi przyjść w jakiejś rozsądniejszej porze, ponieważ trafiłem do sklepu tuż przed zamknięciem. Postanowiłem wpaść następnego dnia i coś w końcu przymierzyć.

Następnego dnia przymierzyłem w sumie dwie marynarki, które poleciła mi sprzedawczyni. Wspominałem już o totalnej olewce klienta ? Tego dnia było podobnie. Po przymiarce tych dwóch marynarek stwierdziłem że mi się podobają i chciałbym spisać modele ( plus odcienie i rozmiary ) na inny dzień, ponieważ chciałbym przyjść z drugą osobą i usłyszeć jakąś obiektywną opinię, a nie tylko – Bardzo ładnie, bardzo dobrze – następnego dnia udało mi się namówić przyszłą małżonkę na wyskok do New Men-a. I to jest jedna z bardziej istotnych rzeczy jeśli chodzi o kupowanie czegokolwiek co powinno dobrze na człowieku leżeć – Zawsze potrzebujemy opinii drugiej osoby –  która w tym przypadku brzmiała bardziej obiektywnie od sprzedawczyni, czyli – Misiek ! Jak ty wyglądasz ?! – co utwierdziło mnie w przekonaniu, że kreacje, które wybrałem i które mi zachwalano są do dupy. Kiedy przyszła małżonka zobaczyła jak personel nas olewa, powiedziała krótko – Misiek, idziemy stąd ! – na co spytałem jeszcze – Może powiemy chociaż do widzenia ? – A po co ? Ktoś wogóle widzi, że wychodzimy ? – no i miała rację, obsługa obsikała nas równo 🙂

Wróciłem do tego salonu jeszcze jeden raz, szukając innym razem koszuli, ale kiedy do przymiarki zaoferowali mi jakieś przepocone ścierwo ( bo przecież nie otwierają zapakowanych koszul ), moja noga więcej tam nie postała.

Jakiś czas później, rozmawiałem ze znajomym ( Serafem ) o ciężkim wyborze garnituru. Wykazał się fachową poradą ponieważ brał ślub przede mną i swoje już chłop przeżył. Skomentował to krótko – Żadne tam wynalazki, żadne Hugo Bossy, zwykłe centrum handlowe i od razu znajdziesz coś dla siebie … – brzmi słabo, ale nazajutrz wybrałem się do Złotych Tarasów, wierzcie lub nie, ale polazłem do Hugo Bossa w nadziei na cud, przymierzyłem garnitur i co ? … był świetny … doskonały materiał, świetnie taliowana marynarka, nie przeraziła mnie nawet cena ( 2500 tys.), szkoda tylko że nogawki były zwężane do kostek. Zdaję sobie sprawę, że modele świetnie wyglądają w takich spodniach, ale ja wyglądałem w nich jak Kermit żaba. Podziękowałem i poszedłem dalej.

Sunset suits
Sunset suits

Ostatnim miejscem do którego trafiłem był salon „Sunset Suits” ( http://www.sunsetsuits.pl ) . Kolekcja którą oglądałem na ekspozycji nie była jakaś wyjątkowo wspaniała, ale za to obsługa była na naprawdę przyzwoitym poziomie. Tak naprawdę do samej przymiarki namówiła mnie przyszła żona. I co się okazało ? Okazało się, że pierwszy garnitur jaki przymierzyłem pasował po prostu idealnie, no może poza moim brzuchem, którego po raz pierwszy zauważyłem w takich rozmiarach na żywo 😀 utwierdziło mnie to tylko w przekonaniu, że czas zacząć się odchudzać. Wracając do tematu, stanąłem przed lustrem, żona obejrzała mnie z tyłu i z przodu, przez chwilę zapanowała cisza i to było właśnie to … znalazłem swój garnitur, do tego w sklepie, o którym pierwszy raz słyszałem. Zostawiłem jednak swój garnitur w celem poszerzenia pasa o 2 centymetry 😛 po czym wróciliśmy zadowoleni do domu ( ja ponieważ znalazłem garnitur, a żona ponieważ zwiedziła ze mną wszystkie sklepy z garniturami w Złotych Tarasach i Arkadii 🙂 ). Tak oto, za naprawdę niewielką kasę ( w promocji marynarka plus spodnie wyniosły mnie 750 PLN ), kupiłem swój garnitur do ślubu.

Ciupazecka Folk

Niestety podczas naszego wesela kamerzyści ( Foto-Video Dąbrowski ) się ulotnili, twierdząc, że nagrali już całą taśmę. W związku z czym skończyli nagranie 2 godziny wcześniej niż zapowiadali ( wyszli o 1.00 w nocy, nagranie miało trwać do 3.00 ). Dowiedziałem się o tym od żony kiedy już ich nie było, więc najfajniejszy materiał video ( bo tego co zmontował Dąbrowski nie skomentuję ) został uwieczniony za pomocą cyfrówki przez naszych znajomych. Dzięki Paweł 🙂 bez Ciebie nie byłoby tego materiału. To właśnie Paweł razem z Gabrysią wkręcili nas w „Ciupazeckę” około 2.00 w nocy, kiedy ledwo patrzyliśmy już na oczy, udało się nam jeszcze wykrzesać trochę energii i zatańczyć. Zuza do dziś się zastanawia jak jej się to udało w sukni ślubnej 🙂

Pierwszy taniec

Pierwszy Taniec był chyba dla mnie najbardziej stresującym momentem ślubu. Mieliśmy Tylko 3 prywatne lekcje tańca, w sumie 3 godziny pracy z instruktorem i udało się nam nauczyć w sumie : walca angielskiego, disco ( klasyczny szarpany i klasyczny remizowy 🙂 ) i krok podstawowy tango 🙂

Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, że ćwiczyliśmy bez sukni ślubnej ! Nagle okazuje się, że w miejscu gdzie zwykle stawia się stopę znajduje się potężny kawałek sukni ! Na szczęście udało się suknie ładnie podpiąć dokładnie 5 minut przed pierwszym tańcem. Reszta ( czyli sam taniec ) poszła gładko, jesteśmy z siebie dumni 😀