Majówka 2018 – Kościelisko

I znów w górach! I tym razem bez wózka 😀 !

To był świetny pomysł aby nie brać wózka w tym roku, zajmował prawie pół bagażnika a podejścia pod Gubałówkę z wózkiem nie chciałbym powtarzać 😉
Tak więc w bagażniku zrobiło się dość luźno a pod nogami w samochodzie przestały walać się torby. Tuż przed wyjazdem okazało się też że trzeba nabić klimatyzację w Peugeocie więc 200 PLN poszło się kochać (niebawem miało okazać się i tak nietrafionym wydatkiem).
Psy nakarmione, gaz i woda zakręcone, prąd wyłączony … można ruszać. W tym roku nawet nie zawracaliśmy 🙂
Jechaliśmy ponad 6 godzin z przerwami na McDonaldsa i KFC, a kawa i energetyki pomagały jakoś przetrwać. Oczywiście nie tyko my wpadliśmy na genialny pomysł jazdy nocą i nie było tak luźno jak planowaliśmy. Po drodze tradycyjnie kilku debili siedzących na zderzaku głównie na warszawskich blachach (WI, WE, WB, WD, no i WWE).

Dojechaliśmy po 4.00 i postanowiliśmy zrealizować zeszłoroczny plan wschodu słońca z widokiem na góry. Najpierw pojechaliśmy na Gubałówkę ale okazuje się że widoki na góry w aucie są raczej średnie. Za to Gubałówka o 4 rano jest super – zero ludzi zero zakazów przejechaliśmy całą. Później stwierdziliśmy że najlepszy widok będzie tak jak w zeszłym roku na drodze Oswalda Balzera i tam też zaparkowaliśmy. Słoneczko obudziło nas koło 6.00 i razem z innymi podziwialiśmy na parkingu wschód słońca.


Poranek w tatrach
Poranek w tatrach

Dzień 1
Tradycyjnie zaliczyliśmy Gubałówkę. Co ciekawe koło 6.30 nikogo nie było na szlaku i mijała nas pierwsza kolejka gdzieś w połowie drogi. Przejście zajęło nam 40 minut i jakieś 3 przerwy dla dzieciaków które musiały trochę pomarudzić. Na górze czekały na nas leżaczki Radia Zet (którego i tak nie lubię i nie słucham) na których chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zejście było zdecydowanie gorsze, Oskar coraz bardziej marudził, potykał się, denerwował. Za to Alek nieco przyśpieszył i jak na 3 latka ogarnął zejście z Gubałówki wzorowo. Na dole Oskar napalił się na zjeżdżalnię i poleciał na mega zjazd za 5 PLN.
Po zejściu okazało się że moje niezniszczalne buty w których chodzę od 10 lat po górach się rozkleiły więc skoczyłem do najbliższego sklepu z buciorami i kupiłem najtańsze adidasy za 45 PLN. Później pojechaliśmy zrobić zakupy a o 16.00 zaczęła się nam doba hotelowa w Aniołówce. Piwko i spać 😉


Gubałówka z dzieciakami
Gubałówka z dzieciakami

Dzień 2
Dziś wybraliśmy się na Polanę Chochołowską co od Aniołówki jest rzut beretem. Parking coraz tańszy bo 7 PLN za cały dzień a były nawet miejsca za 5 PLN. Parkingów jest tam sporo natomiast zainteresowanie dość słabe. Tak generalnie to wydaje się nam że cała ta majówka było zdecydowanie mniej tłoczna niż w poprzednich latach. Było sporo marudzenia dzieciaków podczas drogi. Nie polecamy tej trasy dla dzieci pomimo tego co piszą ludzie w internecie. Trasa jest łatwa, niestety dla dzieci nudna i męcząca. Według nas najlepiej wypadają trasy krótkie i ciekawe, gdzie dziecko zapomina o tym że bolą je nogi a skupia się na pokonywaniu przeszkód. Na tej trasie ma prostą i nudną drogę nie przekonacie dzieciaka że – to są piękne widoki – mają to gdzieś 😉
Tak naprawdę najlepiej dzieci bawiły się na postojach, zjadły, napiły się, wygłupiały. Na polanie zaczęły znosić kamienie i wspinać się na płotki, to była zabawa.


Dolina Chochołowska
Dolina Chochołowska
Polana Chochołowska
Polana Chochołowska
Zabawa na polanie Chochołowskiej
Zabawa na polanie Chochołowskiej

Aga na polanie
Aga na polanie

Kiedy już dowlekliśmy się na parking oczom naszym ukazał się taki oto widok. Najwyraźniej ta podróż była za długa bo na parkingu zostaliśmy ostatni.

Parking w dolinie Chochołowskiej
Parking w dolinie Chochołowskiej

Na koniec poszliśmy coś wszamać do Kuźnic. W zeszłym roku mieliśmy spróbować rybki i się nie udało ale w tym roku wskoczyliśmy na pstrąga w ogniu z http://naboo.com.pl/ i był całkiem całkiem. Prawdę mówiąc mieliśmy coś zamówić na wynos ale dzieciaki zaczęły się bawić na placu zabaw i postanowiliśmy zjeść po ludzku przy stoliku. W sumie posiłek dla dwóch osób 88 PLN.
Później do Aniołówki i piwerko 😉

Dzień 3
Zuza zaproponowała trasę krótką i ciekawą … czyli Nosal. Marudzenia dzieci było mało, trasa szybciutka, po kamykach, zwalone drzewa, jednym słowem ciekawie. Ciekawiej było jeszcze kiedy Zuza postanowiła siknąć gdzieś w lesie i ciężko było się gdzieś schować bo ludzie kursowali jak muchy. Później się rozpadało i na szczęście tym razem byłem krok przed deszczem i kazałem Zuzie kupić płaszcz przeciwdeszczowy – przydał się. Po godzince byliśmy już na szczycie, deszcz przestał padać i mieliśmy chwilę czasu na fotki i chrupki.


Nosal z dzieciakami
Nosal z dzieciakami
Aga na Nosalu
Aga na Nosalu

Zejście było mniej wesołe ale było zdecydowanie mniej marudzenia że nogi bolą niż w dolinie Chochołowskiej. Ciekawostką jest to że w Kuźnicach jest parking położony po znaku zakazu wjazdu tuż przed samymi Kuźnicami. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej poświęcilibyśmy 15 PLN więcej aby tam zaparkować. A tak zapłaciliśmy 10 PLN za cały dzień na czyimś podwórku bo na zwykły parking pod skoczniami było nam szkoda 20 PLN. Generalnie to stwierdzam że po tylu latach majówek w Zakopanym najbardziej denerwują nas wszechobecne parkingi, dosłownie nie można zrobić zakupów spożywczych. Zuza chciała kupić chleb i po 10 sekundach podlatuje do mnie gość z kasownikiem i pyta czy długo tu będę – Nie! Do sklepu chcę – straszne to jest.
Na koniec skoczyliśmy do baru mlecznego http://www.spolem-zakopane.pl bardzo przyjemne żarcie, można zjeść pod chmurką przy ławeczce więc dzieci mogą odpierdalać 😉 Później tradycyjnie piwerko w Aniołówce.

Dzień 4
Dziś poszliśmy na żywioł i od rana ruszyliśmy na dolinę Kościeliską. Tak wiem, nudno i długo ale w zeszłym roku zakończyliśmy dolinę Kościeliską na jaskini Mroźnej tak więc stwierdziliśmy że tym razem dojdziemy do Hali Ornak. I tak kroczyliśmy z marudzącymi dziećmi, z pęcherzami na stopach (bo buty za 45 PLN są mega słabe) i z Alkiem na barana bo „nogi bolą”. Co było najciekawsze ? Przystanki.
Pierwszy przystanek przy strumyku i Oskar wpadł z butem do wody. No to suszymy skarpetki i nogawki. Alek też chce do wody 😉


Tuż przed kąpielą
Tuż przed kąpielą
Rodzinka na Kościeliskiej
Rodzinka na Kościeliskiej

Drugi przystanek Alek spada z kamieni, Oskarowi czapka a za nami ciągnie się zapach końskiego moczu 😉
Zawsze zastanawia nas po co ci ludzie zamawiają bryczki na tak prostą trasę? Jechać w góry bryczką i nie zdobywać szczytów, brzmi jak dobry plan.
Tak samo idiotyczni wydają się nam ludzie którzy jarają szlugi na szlakach. Co właściwie tu robicie, ostatnia trasa w życiu?
Najgorsze jest na końcu kiedy dotarliśmy na halę Ornak. Tam nie ma nic poza schroniskiem ale jest taka kolejka że natychmiast zawróciliśmy.
Po drodze z ciekawszych rzeczy to tylko świeżo wędzone oscypki, skały na które dzieci z chęcią właziły i żmija 😉 Oczywiście ludzie obeszli ją dookoła i zaczęli fotografować, pewnie myśląc że to zaskroniec. Otóż nie. Zygzaczki na plecach stwierdzają wyraźnie że to jadowity gad.
Na koniec wstąpiliśmy do karczmy w Kirach naprzeciwko tablicy informacyjnej gdzie zjedliśmy najlepsze zupy w Tatrach – Pomidorową i Czosnkową – pycha.

Dzień 5
Mieliśmy dziś zdobywać dalej góry ale byliśmy już tak zmęczeni i spaleni słońcem że postanowiliśmy wracać do domu wcześniej. Poza tym stwierdziliśmy że powrót w dzień będzie spokojniejszy i ominiemy korki. Cóż, okazało się że korki i tak nas dopadły a poza tym jechaliśmy bez klimatyzacji. Niestety układ chłodzenia okazał się nieszczelny i czeka nas wymiana chłodnicy klimatyzacji (teraz wiadomo dlaczego nabijanie klimy było błędem). Za to mieliśmy więcej przystanków i kawki w McDonalds 😉 Dotarliśmy po 23.00 więc zdążyliśmy tylko wstawić walizki i iść spać.

Majówka 2016 – rodzina 4 plus

Nie było nas w Zakopanym od 3 lat!
Dzieci, ciąże, przeziębienia, każdy powód jest dobry aby nie jechać w góry, jednak w tym roku wymówki nie było. Wyjazd zaplanowaliśmy całkiem starannie – kombi, 2 foteliki, łóżeczko turystyczne, wózek z pompowanymi kołami, płaszcze przeciwdeszczowe, wymiana klocków hamulcowych, wcześniejsza rezerwacja … i tak dalej.

Ale od początku.
Tym wyjazdem żyliśmy od marca. Zastanawialiśmy się nad trasą, miejscem, czy dzieciaki wytzrymają – czacha dymi po prostu.
Na początek zmiana klocków w aucie. Tu wyszło kilka rzeczy które nie powinny wydarzyć się na trasie – do uszczelek jarzma dostała się woda, przez co klocki nie pracowały tak jak należy, aż w pewnym momencie przestały odbijać na tylnym kole. Krótko mówiąc felga się grzała. Trochę pracy z odrdzewiaczem, smar do tłoczków i wszystko zaczęło śmigać jak należy.

Automatyczny karmnik dla psa. Musieliśmy zostawić naszego psiaka na kilka dni więc była to konieczność. Może to banalna rzecz dla małego psa ale przy psiaku 15-20kg to nie przejdzie i nigdzie w sklepach typu „Kakadu” takich podajników nie ma. Problem: 5 dni, pies sam na podwórku, brak automatycznego podajnika. Rozwiązanie jest bardzo proste: potrzebna jest rynna, kolanko, kubełek plastikowy, sznurek, oraz sucha karma. Jeśli mamy około 100-150cm rynny, mocujemy ją pionowo tuz obok oryginalnej rynny odpływowej, zakończając wszystko kolankiem. Z góry sypiemy karmę, karma grawitacyjnie spada w dół, całość rynny przykrywamy kubełkiem aby nie doszło do zawilgocenia od góry. Gotowe.


Karmnik dla dużego psa

Czy to wszystko? Tak, można jechać.
Jasne, można jechać. 2 razy wracaliśmy po zamknięciu bramy, bo zapomnieliśmy czapki i schowka doczepianego pod wózkiem. Trzeba było usiąść, przeżegnać, stopka Jezuska itd. Teraz można jechać.


Startujemy

Ruszyliśmy trasą: Mińsk – Góra Kalwaria – Grójec – Radom – Kielce – Kraków – Rabka Zdrój – Nowy Targ – Zakopane. Ruszyliśmy o godzinie 21.00, dzieciaki szybko usnęły, no i rozpadał się deszcz (warunki idealne po prostu). Przestało padać gdzieś w okolicach Grójca, tam też zrobiliśmy pierwszy postój w celu kontroli kół i hamulców. Pomiędzy Kielcami i Krakowem remonty, więc w nocy ryzyko pomylenia pasów i jazdy pod prąd stało się bardzo wysokie. Zmiany organizacji, rozjazdy, dzielenie pasów, szkoda gadać. W dzień wygląda to w miarę logicznie, ale w nocy, kiedy nie ma nikogo na trasie można się pogubić.
Dojechaliśmy do Zakopanego około 4.00 (czyli z postojami 7 godzin) i postanowiliśmy podziwiać wschód słońca na drodze Oswalda Balzera. To trasa na Łysą polanę i tam też pojechaliśmy. O tej porze roku nie potrzeba tu żadnych łańcuchów na koła, wystarczy nie jechać zbyt szybko bo ilość zakrętów jest dość spora a spalanie w dieslu to jakieś 10-13 l/100km. Przed godziną 5.00 byliśmy na Łysej Polanie, gdzie przywitał nas pan parkingowy i poinformował że dzień parkingu wynosi 20zł. Z tego miejsca najszybciej można dojść trasą na Morskie Oko więc to ważny punkt przystankowy dla podróżujących autem. Przez całą drogę podziwialiśmy wschód słońca, a dzieci były zachwycone widokiem Tatr o poranku. Wróciliśmy do Zakopanego a następnie do Kościeliska i do Willi Aniołówki. Nasza doba hotelowa zaczynała się od godziny 14.00 a była dopiero 7.00 więc Zuza dogadała się że zostawiamy nasze walizki pod recepcją i ruszyliśmy na Gubałówkę. Tak zaczął się nasz poranek:

7 rano w Kościelisku

Dzień 1
Około godziny 8.00 byliśmy pod Gubałówką, z wózkiem, dwójką dzieci i nie po to aby wjechać kolejką. Jeśli ktoś z was wpadł na pomysł pokonania Gubałówki wózkiem z dzieckiem to witam w klubie. Na dokładkę przypominam, że nie spaliśmy od 28 godzin i piliśmy tylko Red Bulla na dwoje. Ruszyliśmy z wózkiem pod górę.
Nasz starszy syn zaskoczył nas bardzo formą bo wyciął jak przecinak i zostawił na w tyle. Ja po 20 minutach byłem już mokry a ludzie jadący kolejką przecierali oczy kiedy widzieli mnie z wózkiem. Nawet baca pasący owce nie mógł się nadziwić co tu robi ta szalona rodzina. Później zaczęły się „schody” więc musiałem nieść wózek z dzieckiem (w sumie jakieś 30kg + graty w wózku) wtedy to po raz pierwszy nogi się pode mną ugięły. Zrobiliśmy postój ale nie dałem za wygraną. Przeszliśmy (na jak mi się wydawało) łagodniejszą stronę z polaną. Ten malutki odcinek zajął mi bardzo dużo czasu, za to mój starszy syn radośnie wchodził pod górę a potem wracał by mi pomagać. Pod koniec tej męki ludzie z radością nagrywali moje podejście i pewnie gdzieś w internecie znajdzie się moje hardcorowe podejście z wózkiem. Będzie beka ale koniec końców doszliśmy!


Gubałówka z wózkiem

Po tej hardcorowym poranku ruszyliśmy do naszej noclegowi w Aniołówce i w zasadzie od razu położyliśmy się spać. Tym razem nie wykupiliśmy śniadań z tego powodu że Zuza już zaopatrzyła się w sklepie we wszelkie składniki na domowe śniadania. Każdego ranka mieliśmy więc naleśniki, jajecznice a na obiady makaron z kotletami itp.

Dzień 2
Byliśmy już wyspani i wypoczęci na wyprawę na Morskie Oko. Specjalnie na tę okazję zmontowałem własnoręcznie jeszcze przed wyjazdem dostawkę do wózka. Taka dostawka kosztuje ponad 300zł w SMYK-u natomiast ja zmontowałem podobną z kilku części z Leroy Merlin za 140zł. Potrzebujecie tylko:


Dostawka DIY zrób to sam

Jednak po głębszej chwili namysłu, postanowiłem nie targać jeszcze kolejnego balastu i poszliśmy tylko z wózkiem. To chyba był błąd bo Oskar nie trawił prostej asfaltowej drogi. Takie proste trasy są dla niego za nudne i od razu zaczyna marudzić że bolą go nogi. Kiedy się męczył stawał na tylnej osi wózka ale i tak bez marudzenia się nie obeszło więc płacz dzieciaków musiały rekompensować nam widoczki.


W drodze na Marskie Oko
Z dziećmi na Morskie Oko

Dojście do celu z dzieciakami zajęło około godziny dłużej niż przewidziany czas na znakach. Przelotnie pokropiło a po drodze oczywiście dziecko musiało się pobawić w zalegającym śniegu gdyż żadnych innych atrakcji dla siebie nie znalazł. To ważna informacja dla rodziców którzy chcą wynudzić marszem po asfalcie swoje dzieci.
Na końcu czekała już największa atrakcja dzieciaków czyli jezioro i kamienne schody.


Morskie Oko maj 2016
Maj 2016

Powrót nie należał do przyjemnych. Dzieciaki były już zmęczone i płaczące, dodatkowo rozpadał się grad i spadła temperatura. Resztką sił jakoś udało się dotrzeć do parkingu i wrócić do Aniołówki.

Dzień 3
Na ten dzień plan był inny ale nauczeni doświadczeniem postanowiliśmy uderzyć w jak najmniej nudne miejsce dla 3,5 latka. Wypadło na jaskinię Mroźną w Dolinie Kościeliskiej. Po kawałku nudnej drogi dla dzieci trafiamy na kamienną i stromą ścieżkę prowadzącą do jaskini gdzie jest kasa biletowa. Zapomnijcie o wózku, zaopatrzcie się w nosidełko lub niech dzieci idą na własnych nogach. Nosidełko też nie jest idealnym rozwiązaniem ponieważ są takie chwile kiedy z nosidełkiem musiałem się zwyczajnie czołgać przy szczelinie 50-70cm brodząc po kostki w wodzie. Ze ścian kapie lub leje się woda jest wilgotno i klaustrofobicznie. Dzieci są zachwycone ale mają mokre skarpetki 😉


Jaskinia mroźna z 3 latkiem
Jaskinia mroźna z nosidełkiem

Gorzej jest już po wyjściu, tam przywita nas mnóstwo drewnianych schodów a dzieciaki nie lubią schodzić w dół i to przez około 15 minut. Powrót brzegiem potoku też dla dzieciaków może być nudny, za to widoki dla rodziców super.


Schody z jaskini Mroźnej

Dzień 4
Na ten dzień postanowiliśmy uderzyć do doliny Strążyńskiej i wodospadu Siklawica.
Trasa jest lekka i ciekawa dla dzieci ponieważ idziemy pod górkę, jest trochę kamieni, mostów, potoków i kałuży. Ostatni odcinek do wodospadu to kamienne schody, więc dla dzieci jak znalazł. Najlepiej z nosidełkiem lub spacerówką bo niesienie ciężkiego wózka się nie sprawdzi.


Siklawica z dziećmi
Siklawica w dolinie Strążyńskiej
Siklawica z nosidełkiem

Dzień 5
Dzień powrotu w którym Agnieszka wpadła na pomysł aby zaliczyć jeszcze kopalnię soli w Wieliczce. Zanim to jednak nastąpiło musieliśmy się jeszcze zaopatrzyć w komplet oscypków i seropodobnych wynalazków, dlatego też wstąpiliśmy do bacówki:


Bacówka

Po około godzinie od wyjazdu z Zakopanego byliśmy już w Krakowie. Trochę nie wierzyłem w to że uda się nam w sobotę kupić bilety ale na miejscu okazało się że bilety kupiłem od ręki a w ciągu 10 minut weszliśmy już do środka kopalni. Cóż mogę powiedzieć? Jestem pod wrażeniem dwóch sal, niestety ogólnie średnio to musi wyglądać dla naszych zagranicznych gości. Mowa tu o organizacji oraz jakimś takim ogólnym pośpiechu i fabryce wycieczkowej. Grupy się mieszają (polska grupa z zagranicznymi bez tłumacza), przewodnik nie czeka aż wszyscy usłyszą historię jaką opowiada po prostu nawija i leci dalej. W grupie o rozkładzie 90% dorosłych 10% dzieci, trzeba z dzieciakami w zasadzie biegać trzymając je na rękach i szybko zajmować dogodne miejsce bo przecież Niemcy i Francuzi nie ustępują kobiecie z dzieckiem. Nie wiem co myślą o nas Chińczycy ale kiedy na początku widzą rekonstrukcje górników a następnie krasnale i zabawkowego bazyliszka to mogą mieć wrażenie że nie znajdują się w kopalni soli a w powieści Tolkiena i za chwilę pojawi się Gandalf.


Wieliczka - Sala Kazimierza Wielkiego
Kopalnia Soli w Wieliczce - Sala św. Kingi

Tu kończy się nasza przygoda, po kolejnych 3 godzinach byliśmy już domu. Dzieci się wyspały my niekoniecznie 😉


Stan licznika tuż przed końcem podrózy

Na koniec poranki jakie umilały nam wstawanie z łóżka:


Poranek w Kościelisku

Majówka 2010 – Zakopane

Trzeba przyznać, że był to nasz najbardziej hardkorowy wyjazd ze wszystkich do tej pory 😉 Postanowiliśmy pojechać na naszą majówkę do Zakopanego, czyli tam gdzie jesteśmy praktycznie co roku, ale tym razem zdecydowaliśmy się udać tam samochodem. Biorąc pod uwagę fakt, że zamierzaliśmy jechać na gazie, koszty paliwa byłyby i tak mniejsze niż jazda pociągiem. Spakowaliśmy się i ruszyliśmy w 420 km trasę.

Całą drogę prowadził nas Krzysiu Hołowczyc z powolnego GPS-a i tak sprytnie pokierował naszą trasą, że wylądowaliśmy w 3 godzinnym korku w Warszawie i klimatyzacją tak marną, że lepiej otworzyć było szyby 🙂 Już wtedy wiedzieliśmy, że nici z planowanych 6.5 godzin trasy, chociaż Hołowczyc był uparty i w Warszawie twierdził, że zostało nam jeszcze 4 godziny do celu 😛

Po bólach i mękach spowodowanych korkami w każdej większej miejscowości takich jak Warszawa, Radom, Kielce i Kraków. Po blisko 9.5 godziny jazdy po godzinie 23.00 dojechaliśmy w końcu na miejsce. Tym razem noclegowaliśmy u Pani Ani Spyrły na ulicy Do Samków 11a. Za 45 PLN za osobę mieliśmy całkiem przytulny pokoik z łazienką i bardzo przyjemny pobyt … polecamy. Poniżej kilka fotek dla tych którzy zastanawiają się nad noclegiem w Zakopanym:

Łóżko
Łóżko
Garderoba
Garderoba
Łazienka
Łazienka

DZIEŃ 1

Wyruszyliśmy wcześnie rano z konkretnym planem zdobycia Kasprowego. O godzinie 10.00 wychodziliśmy już z pokoju i zmierzaliśmy w kierunku przystanku autobusowego. O godzinie 10.30 byliśmy już w Kuźnicach robiąc konkretne zakupy (okulary przeciwsłoneczne, baterie, napoje i suchy prowiant). Ruszyliśmy. Po blisko 1.5 godziny marszu byliśmy już na naszym pierwszym przystanku, który jest jednocześnie miejscem przesiadki kolejki linowej na Kasprowy. Tu zrobiłem też kilka fotek, po czym udaliśmy się w długą i wyczerpującą wspinaczkę. Po blisko 2-3 godzinach udało się nam w końcu dotrzeć na szczyt 🙂 Po drodze zrobiliśmy dużo fotek, nagraliśmy kilka filmów video z których w przyszłości może powstać fajny materiał. A poniżej wyczekiwane fotki 🙂

Szlak na Kasprowy
Szlak na Kasprowy
Zielony szlak na Kasprowy
Zielony szlak na Kasprowy
Droga na Kasprowy
Droga na Kasprowy
Widok z Kasprowego
Widok z Kasprowego
Zuza na Kasprowym
Zuza na Kasprowym
Ja na Kasprowym
Ja na Kasprowym
Widok na Tatry z kolejki
Widok na Tatry z kolejki
Widok na Tatry z kolejki na Kasprowy
Widok na Tatry z kolejki na Kasprowy

Na Kasprowym wstąpiliśmy do Dominium Pizza aby doładować baterie grzanym winem i pizzą. Pech chciał, że dostaliśmy przypaloną pizzę, więc czym prędzej ją odniosłem i zażądałem nowej. Przez całą akcję straciliśmy jakieś 30 minut, ale w końcu udało się nam zjeść i kupić bilety powrotne dzięki czemu zjechaliśmy sobie kolejką z Kasprowego w dół i zdążyliśmy na busik który odwiózł nas prosto do kwatery. Zmęczeni, ale głodni kolejnych przygód, ruszyliśmy w kierunku Krupówek i Zakopiańskiej sceny muzycznej, gdzie przygrywał „Słodki Całus od Buby”. Lekka mżawka i chłodny wiaterek nie odstraszył nas i reszty fanów zespołu od bisowego numeru zespołu „Nie ma rzeczy niemożliwych”. Po całej akcji kupiliśmy sobie jeszcze jakieś francuskie winko o dźwięcznej nazwie „Baron” lub podobnej i opróżniliśmy całą butelkę na Gubałówce 😉 Dzień zleciał nam przednio.
Na koniec pstryknęliśmy jeszcze kilka fotek w przejściu z Krupówek :

Przejście z Krupówek
Przejście z Krupówek
Słodki całus od Buby
Słodki całus od Buby

DZIEŃ 2

Bez konkretnego planu, który wyklarował się nam dopiero w drodze do Kuźnic ruszyliśmy szlakiem Gąsienicowym z przystanku Kuźnicowego. Na początku zaskoczył nas deszcz, ale schroniliśmy się w pobliskich chatach, zjedliśmy Twixy i ruszyliśmy dalej w drogę. Trzeba przyznać, że szlak dał nam od początku w kość. Na początku był lekki i prosty, aby po chwili piąć się ostro w górę. Moja kondycja ledwo to wytrzymała. Po drodze pstryknęliśmy dużo fotek, okolica była naprawdę ładna, chociaż im wyżej wchodziliśmy tym większa otaczała nas mgła. Zanim to jednak nastąpiło, udało się nam pstryknąć fotki saren, które niewzruszone wybiegły sobie poskubać trawkę.

Sarny na szlaku gąsienicowym
Sarny na szlaku gąsienicowym

Później było coraz mniej widać. Po blisko godzinie marszu zasięg widoczności ograniczał nas do 7 metrów. Przez słabą widoczność nie byliśmy świadomi jakie przepaście znajdują się pod naszymi nogami. W pewnej chwili usłyszeliśmy coś przypominającego pomruki niedźwiedzia, żartowaliśmy sobie że to mój żołądek, ale okazało się, że dzięki mgle ludzki głos przypomina pomruk i blisko 10 metrów od nas rozmawiała sobie grupa ludzi 😉
Po co najmniej 2 godzinkach drogi dotarliśmy do Betlejemki, skąd zdecydowaliśmy się na 35 minutowy marsz do Czarnego stawu. Trasa nie była lekka, z lewej urwiska, z prawej lawiny 🙂 i tak przez całe 30 minut. W końcu jednak się udało. Dotarliśmy do Czarnego Stawu, gdzie zrobiliśmy kilka fotek, po czym udaliśmy się do Hali Gąsienicowej do schroniska na obiadek. Zamówiliśmy sobie kiełbaskę i placek ziemniaczany, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną. Wracaliśmy już inną trasą szlaku gąsienicowego, który pokonaliśmy w dokładnie założonym czasie, robiąc przy tym fotki i wypatrując grasującego gdzieś nieopodal niedźwiedzia.
Udało się praktycznie na ostatnią chwilę 🙂 ostatni busik odchodził o godzinie 19.00. Wróciliśmy do kwatery i ostatkiem sił padliśmy na łóżko.
A poniżej trochę fotek z naszej przygody:

Szlak Gąsienicowy
Szlak Gąsienicowy
Szlak na Czarny Staw
Szlak na Czarny Staw
Zuza na szlaku na Czarny Staw
Zuza na szlaku na Czarny Staw
Zuza nad Czarnym Stawem
Zuza nad Czarnym Stawem
Ja nad Czarnym Stawem
Ja nad Czarnym Stawem
Przepaść na szlaku gąsienicowym
Przepaść na szlaku gąsienicowym
Ponura mgła na szlaku gąsienicowym
Ponura mgła na szlaku gąsienicowym

DZIEŃ 3

Dzień trzeci pokrzyżował nam skutecznie plany. Po raz pierwszy nie udało się nam wejść na Gubałówkę i zjeść naszego Zbójnickiego Placka który Zuza tak lubi. Okazało się, że przez dwa dni z tylnego koła zeszło nam całe powietrze. Pani Ania szybko zawołała swojego szwagra który na szczęście miał pompkę i zacząłem pompować koło w nadziei że po prostu poluzował się wentyl. Niestety, już po chwili było jasne, że na oponie wyskoczył guzek przez który uciekało powietrze. Zapasowe koło było niestety w bardziej opłakanym stanie, więc pozostało nam jedynie liczyć na to, że kupimy koło gdzieś po drodze. Szwagier Pani Ani poradził nam dopompowywać się co jakiś czas na stacjach, jeśli w święto nie uda się nam niczego znaleźć … i tak też zrobiliśmy. Przez całą drogę, czyli 450 kilometrów nie udało się nam znaleźć otwartej wulkanizacji, poza jedną w której była otwarta brama, ale do gospodarza nie mogliśmy się dodzwonić 😉 Czysty hardkor, 450 km na przetartej oponie. Maksymalnie 80 km/h na trasie żeby przypadkiem coś nie pękło. Dopompowywanie co 40 km koła, które w krytycznym momencie miało 0.9 bara 🙂 i dojechaliśmy !
Na miejscu od razu wziąłem się za wymianę koła. Na szczęście był zapas. Tu czekała nas kolejna niespodzianka, śruby nie chciały drgnąć, ale po wyczarowaniu rurki udało się mi jednak odkręcić koło i zmienić na sprawne. Po powrocie na górę zdjąłem skarpety i wchodząc do pokoju zawadziłem o coś niewielkiego leżącego na podłodze. Po bliższym zbadaniu okazało się że wdepnąłem w trzmiela, który jak gdyby nigdy nic spał sobie na wykładzinie 😉 zapakowałem go w szklankę i wypuściłem na wolność. Po blisko 9 godzinach drogi powrotnej, wymianie koła, uwolnieniu trzmiela i rozpakowaniu, padłem na wyro i tak już zostałem 🙂
A tu bohaterski trzmiel:

Trzmiel ?
Trzmiel ?

Wyjazd po raz kolejny nie obszedł się bez przygód, ale naprawdę miło go wspominamy 🙂

Złota Majówka 2009 – Zakopane

Zastanawiacie się pewnie jak wykorzystaliśmy wyjątkowo krótki „długi weekend” w tym roku ?
Oczywiście spędziliśmy go w nie gdzie indziej jak w Zakopanym.

Opowiem po krótce jak spędziliśmy 4 szalone dni w górach i jakie ciekawe przygody spotkały nas w tym miejscu:

Ruszamy

Wyruszyliśmy ze znajomymi (Sebkiem i Wiolką) o godzinie 2.00 wieczorem z Wołomina. Trzeba tu wspomnieć, że nie spałem całą noc szykując się do wyjazdu, budząc co chwilę Zuzę i starając się niczego nie zapomnieć. Po blisko 8 godzinach, 3 postojach i 5 drzemkach byliśmy już na miejscu w Zakopanym. Noclegi rezerwowałem jak zwykle na ostatnią chwilę. Tym razem noclegowaliśmy na ulicy „Do Samków 7” u Pani Beaty Chyc. Przytulne pokoje, niski czynsz ( 35 PLN za os. ), no i łazienka którą dzieliliśmy ze znajomymi to wszystko czego było nam wtedy trzeba 🙂 Tu Pani Beacie należą się wielkie podziękowania, za zaufanie i rezerwację telefoniczną bez opłat wstępnych.

Dzień 1

Po blisko 2 godzinkach wyruszyliśmy do pierwszego celu – rozgrzewki, czyli na Gubałówkę. Sebek stwierdził, że nie da rady pokonać tej trasy pieszo, więc pojechał kolejką. My, czyli Ja, Zuza i Wiolka po blisko 35 minutach pokonaliśmy w pocie i łzach 1135 metrów Gubałówki, a następnie uczciliśmy to przysmakiem Harnasia i szampanem w restauracji Dominium. Po zregenerowaniu sił, postanowiliśmy dotrzeć do Butorowego Wierchu. Niestety, wyciąg był już nieczynny i na domiar złego zaskoczył nas deszcz. Zatrzymaliśmy się więc w najbliższej knajpie na jedno piwko, po czym złapaliśmy kursującego od czasu do czasu granatowego busika. Tego busika zapamiętam w tej historii na zawsze.

Kiedy dotarliśmy do centrum, weszliśmy do Tesco po zaopatrzenie w postaci piwa, wtedy okazało się, że … zgubiłem dokumenty.

Kasa, dowód, karta do bankomatu, książeczka wojskowa i kilka innych rzeczy było wtedy w portfelu. Po chwili zastanowienia doszedłem w którym miejscu ostatnio miałem przy sobie dokumenty. Na szczęście ilość opcji zmniejszyła się tylko do dwóch miejsc: sklep i busik, w tych dwóch miejscach mogły zostać dokumenty. Na przystanku, z którego oczywiście granatowy busik już odjechał, dowiedzieliśmy się kiedy będzie z powrotem aby sprawdzić czy dokumenty nie spadły na podłogę. Następnie podjęliśmy z Zuzą szybką decyzję i postanowiliśmy jeszcze sprawdzić sklep pod Butorowym Wierchem, czyli miejsce gdzie kupowaliśmy piwo. Wsiedliśmy do kolejnego (białego) busika który jechał na Gubałówkę. Niestety busik zamiast jechać w okolicach Butorowego Wierchu jechał od strony Białego Dunajca. Kiedy dotarliśmy na miejsce, czyli do samego początku Gubałówki, po raz kolejny musieliśmy przejść długi kawałek drogi w okolice Butorowego Wierchu. Kiedy tam dotarliśmy, sklep oczywiście był już zamknięty. Na szczęście dom położony obok sklepu okazał się domem właścicieli. Spytałem czy nie znalazły się jakieś dokumenty … niestety. Dodatkowo, sprawdziliśmy jeszcze sklep w środku, a Zuza skorzystała jeszcze przy okazji z łazienki 😀 Czasami zastanawiam się czy jest jakaś łazienka w Zakopanym z której jeszcze nie korzystała. Następnie zgodnie stwierdziliśmy, że nie uda się nam już dotrzeć do centrum, aby sprawdzić czy dokumenty nie wypadły w busiku. Zadzwoniłem więc do Sebka i poprosiłem go aby udał się na przystanek i sprawdził wnętrze granatowego busika, a my w tym czasie udaliśmy się w drogę powrotną.

Zaczęło robić się ciemno.

Chyba nie trzeba tłumaczyć jak wygląda zejście z Gubałówki o godzinie 20.40 kiedy nie widać już kamieni pod nogami ani żadnej żywej duszy w pobliżu. Blisko 25 minut zajęło nam zejście z Gubałówki, gdzie po drodze minęliśmy jeszcze jakąś szaloną parę która najwyraźniej szukała mocnych wrażeń wchodząc po omacku na szczyt.

Kiedy doszliśmy do końca zbocza, zadzwoniłem do Sebka, który przekazał dobre wieści … dokumenty były  w busiku i nic nie zginęło. Fantastycznie ! Kilka kilometrów przechadzki na darmo. Po drodze udało się nam jeszcze zabłądzić w okolicach ulicy Nowotarskiej i korzystać z map Google 🙂 Ostatecznie dotarliśmy do domu po godzinie 21.00.

Kilka fotek z pierwszego dnia:

Kaplica M.B. Różańcowej
Kaplica M.B. Różańcowej
Panorama Tatr
Panorama Tatr
Wyciąg na Gubałówce
Wyciąg na Gubałówce
Wyciąg na Gubałówce
Wyciąg na Gubałówce
Widok z Gubałówki
Widok z Gubałówki
Rurkoczułek
Rurkoczułek

Dzień 2

Kolejny dzień zaczęliśmy od podróży do Kuźnic w celu zdobycia Kasprowego Wierchu. Jak zwykle nikt nie słuchał mnie kiedy mówiłem że trzeba tam być co najmniej o 6.00 żeby dostać się do biletów na kolejkę górską. Dotarliśmy chyba o godzinie 10.00 więc przywitała nas 300 osobowa kolejka. Po krótkiej decyzji, znaleźliśmy taksówkarza, który zgodził się wykonać kurs do Morskiego Oka za 20 PLN od osoby, ale udało się nam znaleźć jeszcze parę która wybierała się w tym samym kierunku i była na samym końcu kolejki 🙂 więc kurs wyszedł nam po 14 PLN na głowę.

Po drodze obejrzeliśmy sobie kilka naprawdę wspaniałych widoków, przejechaliśmy przez kontrolę graniczną i pozostało nam już tylko 9 kilometrów marszu do Morskiego Oka. Na przyjemnej asfaltowej drodze niestety był remont, dlatego też musieliśmy podróżować całkiem ciężkim szlakiem składającym się głównie z kamieni, piasku i potoków. Niektórzy szaleni rodzice podróżowali z wózkami, niektóre szalone kobiety gramoliły się w kilkumiesięcznej ciąży, a jeszcze inni szaleńcy podróżowali z plecakami z 20 kg stelażem i snowboardami, pozdrawiamy tych wszystkich którzy wrócili cali z powrotem.

Po blisko 4 godzinach marszu udało się nam w końcu dotrzeć do owianego sławą Morskiego Oka. Po kilkunastominutowej sesji zdjęciowej zjedliśmy sobie obiadek w schronisku PTTK, po czym wyruszyliśmy w drogę powrotną. Co ciekawe czasy przemarszu na drogowskazach okazały się bardziej realne podczas drogi powrotnej, zastanawiające … po drodze mijaliśmy jeszcze roboty drogowe, a to z powodu osuwającej się wciąż ziemi. Wtedy dopiero człowiek zdaje sobie sprawę jak niebezpieczne są góry, nieodpowiedni szlak może kosztować nas życie. Zachwyca natomiast krystalicznie czysta woda w górskich potokach, z której spragnieni ludzie co jakiś czas korzystali. Żenujące są tylko wszechobecne wzdłuż szlaku puszki po piwie i pozostawione wózki dla dzieci.

Po ciężkiej podróży udało się nam dotrzeć do przystanku busików. Czekaliśmy blisko 20 minut na komplet pasażerów, a nastroje w środku były co najmniej nerwowe. Dało się słyszeć znajome pomruki – Kurwa ruszy on w końcu czy nie ? – Po drodze pijani turyści umilali nam atmosferę swoimi wrzaskami i śmiechem, natomiast w połowie drogi zabraliśmy jeszcze spóźnioną ekipę wracającą jakimś nieznanym człowiekowi szlakiem, która wypełniła po brzegi cały busik. Po jakichś 30 minutach jazdy na ostrych górskich zakrętach dotarliśmy cali do centrum Zakopanego. Po powrocie nogi wchodziły nam głęboko w tyłek. Sił starczyło nam tylko na kąpiel, piwko i wejście pod kołdrę.

Kilka fotek z drugiego dnia:

Las po lawinie
Las po lawinie
Zespół na szlaku
Zespół na szlaku
Tatry - Morskie Oko
Tatry – Morskie Oko
Morskie Oko
Morskie Oko
Morskie z góry
Morskie z góry
Chata nad Morskim Okiem
Chata nad Morskim Okiem
Zagrożenie lawinowe
Zagrożenie lawinowe
Morskie Oko (Ja i Sebek)
Morskie Oko (Ja i Sebek)
Tatry
Tatry

Dzień 3

Trzeciego dnia, który według wszelkich źródeł pogodowych miał być najcieplejszym ze wszystkich dni majówki, rozpadał się deszcz. Poranne wstawanie celem przejażdżki na Kasprowy okazało się bezsensowne. Chcieliśmy jeszcze zakupić bilety na Krupówkach, ale niestety biuro było zamknięte. Po krótkiej naradzie stwierdziliśmy, że raczej nie mamy siły na wspinaczkę na Kasprowy piechotą, więc postanowiliśmy dotrzeć dziś tylko do Butorowego Wierchu. Wjechaliśmy kolejką na Gubałówkę, następnie doszliśmy do celu, gdzie udało się nam zjechać powolną koleją krzesełkową w minusowych temperaturach i szalejącym wietrze 🙂 Po 15 minutowej przejażdżce, podczas której prawie odpadły nam tyłki, udaliśmy się na obiadek do pobliskiej knajpki, gdzie zjedliśmy sobie całkiem niezłe pierogi. Wychodząc, fartownie trafiliśmy na busika jadącego w stronę centrum, którym dojechaliśmy bezpiecznie do domu. Po drodze zaopatrzyliśmy się jeszcze w grzańca, którego wieczorkiem wspólnie wypiliśmy.

Dzień 4

Obudziła nas Pani Beatka, która dyskretnie przypominała o kończącej się dobie hotelowej ( w naszym przypadku godzina 10.00). Parking trochę przyblokowali inni goście hotelowi, więc chwilę potrwało zanim Sebek mógł wyjechać z podwórkowego garażu. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na Krupówki kupić trochę pamiątek takich jak oscypki i ciepłe wełniane papucie, po czym ruszyliśmy w kierunku wielkiego Zakopiańskiego korka, który powstał dzięki innym wracającym podróżnym. Po 9 godzinach drogi powrotnej i około 3 postojach, dotarliśmy cali i zdrowi do Wołomina.

Wyjazd w tym roku uznaliśmy za wyjątkowo udany 🙂

Na ulicach Krupówek z pewnością było mniej osób niż w zeszłym roku, a z noclegami nie było większego problemu.

Góralskim pozdrowieniem – Do następnego roku !