Jeśli wasza pociecha zobaczy u innego szkraba domek dla dzieci, to w zasadzie możecie być pewni że niebawem podobny domek będzie musiał pojawić się u Was.
To jedna z rzeczy pewnych. Warto więc pomyśleć o tym, czy kupić jakieś tanie badziewie za 600-800zł, czy postawić samemu coś co posłuży także nastolatkom za kilka czy kilkanaście lat? Ja uznałem że fajnie będzie zainwestować trochę grosza i zrobić coś co nawet będzie służyło rodzicom 😉
Przejrzałem trochę internet, dowiedziałem się kilku rzeczy na temat budowania więźby dachowej i obciążeń konstrukcyjnych no i niewiele myśląc bez żadnego projektu pojechałem do Leroy Merlin kupiłem trochę drewna, cement, wsporniki i zacząłem kopać dołki pod słupki. Od tego zacząłem.
Pomyślałem że konstrukcja i tak nie wymaga jakiegoś wielkiego pomysłu więc przyjąłem jedynie ogólny wymiar 160×200 i postawiłem szkielet domku.
Następnie czekała mnie najgorsza część czyli więźba. Bałem się tego strasznie jak to wypozycjonować ale na szczęście nie była to ciężka konstrukcja i dzięki kilku ściskom pojawiły się krokwie.
Kiedy do krokwi doszły jętki przyszedł czas na deskowanie.
Idąc po najmniejszej i najtańszej linii oporu wykorzystałem w tym celu boazerię. Dzięki układowi pióro – wpust konstrukcja ścianek i dachu zyskała lepszą izolację i lepszą stabilność przy bardzo niskim nakładzie kosztów. Poza tym mało istotna była w tym momencie jakość samego drewna, które de facto jakościowo był tragiczne. Połamane pióra, sęki dziury jak w serze. No ale na potrzeby deskowania nadały się idealnie – lekkie tanie i w miarę równe.
Kiedy powstały parapety było już co opijać więc Zuza zaopatrzyła się w Martini i dokonaliśmy pierwszej inspekcji budowlanej 😉
Tato gdzie są okna i drzwi? Takie pytanie od 4-latka może zaskoczyć, no ale w zasadzie ma rację.
Przejrzałem markety budowlane i drzwiczki ażurowe do łazienek ;P tanie gotowe i prawie pod wymiar. Długo nie trzeba było mnie namawiać. Kupiłem, dokręciłem kilka zawiasów i śmigają 😉
No i generalnie można powiedzieć że podstawowe elementy już są. No ale coś mi nie pasowało w samym kolorze. Nagle domek stał się smutny i ciemny dlatego też postanowiłem trochę powalczyć z dębowym lazurem. Zdarłem szlifierką starą farbę ale na tyle niedokładnie aby zrobić coś w rodzaju „krowich łat”. Następnie nałożyłem dwie warstwy lazura średniego dębu. Od tej pory domek nazywa się „Krówka mówka odcień Safari”. Nie do podrobienia ;D
Kolejny etap to pokrywanie dachu gontem. Przyznam że trochę się bałem wchodzić na dach i przybijać tackerem gont ale dach wytrzymał razem ze mną (86kg) + gont (90kg) co oznacza tylko tyle że nie straszne nam już deszczowe wieczory z Martini. Później doszły jeszcze obicia narożne, które będą kontrastować z jasnymi ściankami i schodki z mini tarasem. Planuję jeszcze zdobienia i być może jakieś płaskorzeźby czy ornamenty, zobaczmy czy starczy chęci i zapału 🙂